piątek, 21 marca 2014

Wypad po alkohol do Czech 2001.

BOBOSZÓW, PRZEJŚCIE GRANICZNE, MARZEC 2001

   Przebywałem jakiś czas u mojej koleżanki ze studiów, Kai, w Kotlinie Kłodzkiej. Przed powrotem do Łodzi, postanowiłem zrobić zakupy w Czechach (wtedy jeszcze pewny i tani alkohol). Nie miałem wykupionej "zielonej karty", więc pożyczyłem od Kai samochód.
Obowiązywały wtedy limity na przywożone trunki m.in. maksymalnie 2 butelki mocnego alkoholu.
Celnicy przeważnie przymykali oko na lekkie przekroczenie limitu. Ja kupiłem 3 butelki Metaxy (jedna dla ojca, druga dla teścia i trzecia dla mnie) i kilka piw.
Wracam do Polski, na przejściu granicznym pustki - luzik. Polski pogranicznik (celnik?) wypytuje, a czyj samochód, a po co jechałem itd, wreszcie pada pytanie o alkohol - ILE?
I wtedy zachowałem się jak dziecko z przedszkola. Skłamałem, że mam 2 butelki i to w dodatku nieudolnie, bo mi się głos załamał ze zdenerwowania.
Nie uszło to uwadze celnika - kazał mi otworzyć bagażnik i sprawa się rypła.
"Oj niedobrze, po co pan kłamał? Teraz nie dość, że muszę skonfiskować alkohol, to jeszcze będzie grzywna i to wysoka. A niech pan jeszcze otworzy maskę. Acha, nie wie pan gdzie się otwiera.... No ja mam czas, poczekam, aż pan znajdzie. Proszę wyjąć koło zapasowe. Co nie chce się odkręcić śrubka?
No to odetniemy. Fotele odsunąć, podnieść kanapę i oparcie. Wyjąć wszystko ze schowka. Mapy?
Po co panu mapy Niemiec? Nie są pańskie, tylko koleżanki narzeczonego, aaa... rozumiem. "
I tak mnie złośliwie dręczył dobre pół godziny, cały czas strasząc karą i bawiąc się moim strachem.
W końcu wręczył mi dokumenty i powiedział:
"Niech pan jedzie. Gdyby moja żona nie była koleżanką pani Kai, to byśmy inaczej pogadali"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz