Męczyłem rozrusznikiem i męczyłem, aż w końcu niechętnie silnik
zaskoczył.
Ale kichał i kompletnie nie miał mocy – ledwo podjechaliśmy
pod tę górkę i pokonaliśmy feralne rondko.
Zatrzymaliśmy się na parkingu i zacząłem szukać mechanika. Deszcz lał równo.
Po
dwóch godzinach byłem zupełnie mokry, ale znalazłem warsztat. Nie
budził on zaufania, bo zamiast dachu miał na murach rozpiętą folię, a
facjata mechanika zdradzała skłonność do wody ognistej. Ale zgodził się
pomóc, wspierał go umorusany wyrostek, który w końcu okazał się jego
trzydziestoletnią córką ( !).
Deszcz przestał padać i żona z synem
poszli oglądać rekonstrukcję bitwy z czasów napoleońskich przy
zdobywaniu twierdzy kłodzkiej.
Ja zostałem, żeby patrzeć mechanikowi na ręce, bo to bardzo
pomaga w naprawach. Przerwała się uszczelka pod pokrywą popychaczy
zaworów i świece pływały w oleju. O nowej uszczelce można było tylko
pomarzyć (święto), więc poszedł w ruch silikon wysokotemperaturowy. Ale
iskra powrócić nie chciała. Znowu zwarcie w skrzynce bezpieczników, przez
ten cholerny deszcz. (patrz opowieść POWRÓT Z MAZUR II)
Wróciła
rodzina ze spaceru, iskra nie. Dobra, nie ma, to nie ma. Zaczęliśmy się
przepakowywać, żeby udać się na dworzec PKP. Nazajutrz trzeba iść do
pracy, a tu zrobiło się popołudnie.
Mechanik bezradnie rozkładał
ręce, zgodził się w końcu, żeby samochód został u niego przez najbliższy
tydzień. Wsiadłem ostatni raz do kabiny i tak dla formalności
przekręciłem kluczyk.
Co się stało później? Czy do dzisiaj jesteśmy w Kłodzku? jesli nie , to co było następnym ciosem podstępnego losu? CD już jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz