niedziela, 9 marca 2014

Wieczór artystyczny w Kłodzku.,1987(?)



   Moja  koleżanka ze studiów, Kaja, wyszła za mąż za człowieka należącego do grupy artystów awangardowych „Łódź Kaliska”.
Zamieszkali w Kotlinie Kłodzkiej, gdzie jej mąż, Andrzej, starał się uprawiać ziemię.
Skąd ten pomysł? Otóż siostra Andrzeja skończyła SGGW , wyszła za mąż i biorąc brata do spółki kupili gospodarstwo rolne w Domaszkowie. Duży poniemiecki dom, z zawilgoconymi ścianami został podzielony między rodzeństwo. Piętro zajmowała siostra z mężem i wkrótce trójką dzieci, połowę parteru zajął Andrzej z Kają i nowo urodzoną córką Julką. Druga połowa parteru, oddzielona sienią, była, nie ma co ukrywać, oborą. Trzymali w niej trzy krowy, które dawały mleko i od czasu do czasu cielaka. Nielegalny ubój cieląt był dodatkowym źródłem dochodu. Bo praca na roli okazała się ciężka, niewdzięczna i mało dochodowa. 
Andrzej nawiązał kontakty z różnymi artystami, którzy osiedlili się w okolicy i w końcu
z kierownikiem domu kultury z Kłodzka.
   Kierownik, człowiek z dużymi ambicjami, dał się namówić i sfinansował ogólnopolski przegląd awangardowych grup artystycznych i wystawę poprzedzoną wernisażem. Andrzej był współorganizatorem, zakupił jakąś dużą ilość wina, a Kaja, by wieczór artystyczny był miło wspominany, postanowiła upiec prosiaka.
Pomagałem jej przygotowywać farsz z kaszy gryczanej, nadzialiśmy nią zwierza i zaszyliśmy brzuch. Prosiaczek wypełnił sporą owalną wanienkę, którą zanieśliśmy do sąsiadki, która w swoim wielkim kaflowym piecu posiadała tzw duchówkę, czyli piekarnik. Pieczenie trwało cały dzień, polewaliśmy mięso wytopionym tłuszczem i na koniec uzyskaliśmy apetyczną rumianą skórkę na pachnącej przyprawami śwince.
Wieczorem wsiedliśmy z wanienką w pociąg do Kłodzka i dotarliśmy do domu kultury.
   Przez środek sali ciągnęły się zestawione stoły, na nich krakersy, woda mineralna i wino.
Postawiliśmy prosiaczka na wielkim półmisku i usiedliśmy obok, pilnując, by go ktoś przedwcześnie nie zżarł.
Artyści przybyli gromadnie z całej Polski, do tego osoby towarzyszące i najmniejsza liczebnie, nieśmiała grupka miejscowych. Kierownik domu kultury powitał wszystkich niezwykle serdecznie, przedstawił uczestników i zaczął się rozwodzić nad obecnością sztuki nowoczesnej w kulturze, a zwłaszcza roli, jaką spełniają artyści awangardowi.
Padły wielkie słowa o jednostkach zdecydowanie przeciwstawiających się twórczości dotychczasowej i torujących drogę nowym zjawiskom eksperymentatorskim, współbrzmiącym z całokształtem przemian cywilizacyjnych, społecznych i technologicznych.
W końcu podziękował wszystkim za liczne przybycie i wyraził nadzieję, że wzbogacimy się duchowo obcując z Wielką Sztuką.
   Po obejrzeniu wystawy, rozpoczął się wieczorek z poczęstunkiem. Wszyscy rzucili się na naszego prosiaczka, który niedługo przeistoczył się w na wpół zjedzony szkielet ze sterczącymi nogami i ryjkiem. Alkohol lał się obficie.
Do starego fortepianu przysiadł się artysta T. z Warszawy. Był to młody anarchista, człowiek z lekka szalony, szalenie tez przystojny. Otaczał go wianuszek muz, które z nim przyjechały i były równie pierdolnięte jak on. T. wywrzaskiwał jakieś mętne przemyślenia i hasła, okraszając je straszliwymi przekleństwami. Bębnił w klawisze przy tym, wydobywając z fortepianu upiorne dysonanse. Używał do tego rąk, głowy (walił z łebka w klawiaturę) i nóg.
Jego groupies biegały po sali zawodząc i podgrzewając jeszcze atmosferę. Jedna z nich upodobała sobie bieganie po chybotliwych stołach, depcząc po kieliszkach, talerzykach i jedzeniu.
Drażniło mnie to bardzo i kiedy przebiegała przede mną kolejny raz , kopnąłem w zgiętą nogę od stołu powodując jego wywrócenie, razem z szaloną niewiastą. Rumor pękającego blatu i dźwięk tłukącego się szkła podziałał na grupę T. , jak sygnał do ataku. Rozpoczęło się totalne tłuczenie wszystkiego, łącznie z łamaniem krzeseł. T. wył do mikrofonu wydając nieartykułowane tony.
Kierownik patrzył na tę apokalipsę z obłędem w oku, w końcu nie wytrzymał, wydarł z rąk T. mikrofon i zaczął  mówić:
„No panowie , ja myślałem, że  jesteście wielkimi artystami, awangardą, że coś sobą reprezentujecie. Okazaliście się hołotą, niewartą by splunąć na was.
A teraz panowie artyści: WYPIERDALAĆ!”
 Ostatnie słowo wykrzyczał na pełne gardło w głuchej ciszy , która nagle zapadła.
W tym samym momencie Artysta T. złapał truchło prosiaczka za nogi, rozkołysał i puścił w przestrzeń. Sypiąc tłustą kaszą wokoło leciał sobie w ciszy przez salę i w końcu wylądował
na moich kolanach, niestety. Po upadku muzy przesiadłem się w bezpieczne miejsce, na próżno - Nemezis dopadła mnie i tu. Widocznie byłem zbyt mocno związany emocjonalnie z tym byłym stworzeniem i nie mogłem się od niego uwolnić.
Zebraliśmy resztki jedzenia, zabraliśmy torbę wina i pojechaliśmy do Domaszkowa do domu Kai i Andrzeja kontynuować imprezę. Razem z nami zabrało się ze 20 osób, artysta T nie był już  mile widziany.
A społeczeństwo Kłodzka zostało pozbawione kontaktu z najprawdziwszą awangardą artystyczną, szkoda.

3 komentarze: