Ale
będzie fajnie! Cieszyłem się wewnętrznie na myśl, że wieczorem będę
uczestniczył w pożegnalnym ognisku kończącym plener malarski.
W plenerze
uczestniczył mój kolega, artysta malarz ze Lwowa, który zabrał ze sobą swojego
i przyjaźniącego się z nim, mojego syna. Jechałem w sobotni lipcowy poranek w
kierunku Wielkopolski, by ich zabrać do domu. Świeciło słońce, połykałem
kolejne kilometry, a silnik pod maską mruczał równiutko. Do czasu.
W
mruczenie wdała się lekka chrypka, potem chrypa, prawdopodobnie wóz cierpiał na ostry nieżyt
gardła.W końcu samochód pierdział
przeraźliwie z metalicznym pobrzękiwaniem. Zatrzymałem się
i zajrzałem mu pod
podwozie. No masz ci los! Urwała się rura od tłumika i opierała o asfalt.
Dobrze chociaż, że zgodnie z kierunkiem jazdy, a nie przeciwnie.
Dojechałem
do stacji benzynowej Huzar w Szadku i stanąłem na parkingu za budynkiem. Wielki
wiatrak stojący nieopodal na polu, powoli mielił swym śmigłem powietrze. Miałem
chybotliwy podnośnik i nie chcąc ryzykować życia, pożyczyłem drugi. Podniosłem na obu samochód i
dopiero wtedy odważyłem się wpełznąć pod spód. Za pomocą srebrnej taśmy „na
gada” próbowałem prowizorycznie naprawić awarię. Nic z tego, rura ukruszyła się przy samym
tłumiku, tu potrzebny był drut, którego nie miałem. Leżałem sobie pod podwoziem
i kombinowałem, co dalej, gdy zaniepokoił mnie dziwny dźwięk. Wyczołgałem się,
spojrzałem za siebie i zobaczyłem na tle granatowego nieba wiatrak. Kręcił się
dwa razy szybciej, niż uprzednio, a jego skrzydła robiły jakoś tak: WIUUUU,
ZIUUUU. Ten złowieszczy jęk mieszał się z dudnieniem nadchodzącej burzy. Niebo
cięły białe błyskawice.
Zaśmiałem
się z niedowierzaniem: No tego tylko brakowało! Jeszcze chwilę łudziłem się, że
zdążę coś zrobić, ale pierwsze ciężkie krople deszczu pozbawiły mnie nadziei. Rozpętała
się sroga burza, więc schroniłem się w budynku stacji. Dziewczyna tam pracująca
dała mi namiary na warsztat, znajdujący się, niestety, daleko po drugiej
stronie miasteczka. Pojechałem tam po
przejściu burzy, dzwoniąc rurą po asfalcie. Mechanika nie było, ale jego stary
ojciec pozwolił mi wjechać na kanał i dał solidny kawał drutu. Utkałem misterną
konstrukcję, jak stary pająk i przymocowałem rurę. Zawróciłem, jak niepyszny do
Łodzi.
Z ogniska nic nie wyszło, chociaż ręce były
czarne, jakbym ściskał węgle. W ustach miałem smak rdzy. A zapach spalin
pachniał jak... porażka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz