Byliśmy dwa tygodnie w Czechach, gdzie wynajmowaliśmy kwaterę w malowniczej wsi Maršov nad Metuji.
Zwiedzaliśmy okoliczne miejscowości i zamki,
penetrowaliśmy „skalne miasta” - Adrszpaskie i Teplickie. Zwiedziliśmy niesamowity klasztor w Brumovie.
Super. Pogoda dopisywała. Na koniec, wracając do domu, odwiedziliśmy Świeradów Zdrój,zamek Czocha, gdzie przenocowaliśmy,
potem Karpacz i weszliśmy na Śnieżkę.
Postanowiliśmy jeszcze odwiedzić naszą koleżankę ze studiów, która mieszka w Kotlinie Kłodzkiej w Długopolu Zdrój.
Ucieszyła się z naszej wizyty (albo dobrze udawała) i miło spędziliśmy u niej ostatnie dwa dni urlopu.
15 sierpnia rano zebraliśmy się do powrotu. Ranek wstał mglisty, po całonocnej ulewie.
Samochód
jakoś nie chciał zapalić, w końcu silnik zaskoczył, prychnął i rury
wyskoczył obłoczek pary. Wzbudziło to mój niepokój, ale silnik pracował
równo. No trudno, wracać trzeba, tak czy inaczej. Już po paru
kilometrach silnik prychnął drugi raz, ale nic to, jedziemy dalej.
Przed
Kłodzkiem znów zaczął padać rzęsisty deszcz, a my staliśmy w korku,
żeby wjechać do miasta. (jest tam takie małe rondko, które skutecznie
utrudnia ruch). W najgorszym ciasnym miejscu, gdzie droga idzie pod
górę, samochód zgasł. Spociłem się z emocji, mając przed oczami wizję
pchania samochodu pod górę, do muzyki granej przez klaksony
zablokowanych aut.
Co zdarzyło się w Kłodzku? CD jutro
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz