Rozmawialiśmy długo ze sobą. Właściwie to były monologi
Kurza, ja wymownie milczałem, w niektórych razach podnosiłem znacząco brwi, w
innych krzywiłem usta.
Zamknęli mnie w drewnianej klatce, z prawdziwej pruskiej
twardej leszczyny i zostawili samego w parne popołudnie, które wkrótce zrobiło
się ulewnym wieczorem.
Przed naszym
dziobem – baza w Sztynorcie. Bosman wydający paliwo ma ważniejsze sprawy, niż
jakiś tam szef kutra. Olewa jego prośbę i odwraca się tyłkiem.