Ze spakowanymi walizami idziemy na śniadanie na plac VE. Stąd już dwa kroki na dworzec, gdzie zostawiamy bagaże w przechowalni.
Mamy jeszcze parę godzin do odlotu, to trzeba wykorzystać.
Idziemy przez miasto i odwiedzamy ciekawe miejsca. Pierwsze to kościół San Pietro in Vincoli z rzeźbą Mojżesza, dłuta Michała Anioła. Już raz go widzieliśmy, ale zgodziliśmy się, że warto odświeżyć wrażenia.
Tak więc, odświeżeni, idziemy dalej, mijając po drodze Fora Cesarskie widziane od tyłu.
Ciekawiła nas zawsze ogromna ceglana wieża widoczna z wielu miejsc – jest to Torre delle Millizie wybudowana w XII w przez rodzinę Aretino jako obiekt obronny.
W perspektywie ulicy widoczna jest kolumna Trajana, ale jakoś tak z góry, bo weszliśmy na wzgórze Eskwilin.
Przed nami kłębi się zwarty tłum – to turyści atakują Fontannę di Trevi, omijamy to żenujące zbiegowisko.
Dzięki temu trafiamy na Piazza Colonna z kolumną Marka Aureliusza (bliźniaczo podobna do k. Trajana )
i zaraz potem wychodzimy na plac przed Panteonem. Lubię to miejsce, mają takie wygodne nagrzane słońcem kamienne schody, na których się uwalam.
Chwila wytchnienia, by zjeść owoce i napić się wody. Skoro mowa o wodzie, to idziemy na Piazza Navona, placu założonego na ruinach starożytnego stadionu Domicjana, stąd wydłużony owalny kształt tegoż. Pośrodku sterczy egipski obelisk i fajna fontanna.
Cztery postacie, wraz z elementami krajobrazu w postaci palm, zwierząt symbolizują cztery rzeki z czterech kontynentów. Rio de la Plata symbolizuje postać z podniesioną ręką, Dunaj i Europę wyobraża postać dosiadająca konia, personifikacja Nilu ma osłoniętą głowę (nie znano w tym czasie źródeł tej rzeki), Azję uosabia Ganges. Fontannę otacza niska barierka i strażnicy miejscy pilnują, żeby nikt nawet ręki nie umoczył, nie mówiąc o odświeżającej kąpieli, którą zamierzałem wziąć. No trudno, proszę wycieczki, idziemy dalej.
Przed nami długi odcinek do przejścia, bo postanowiliśmy poleżeć na Hiszpańskich Schodach, słynących z wyjątkowej miękkości marmurów. Dlatego to miejsce cieszy się tak dużą popularnością, zwłaszcza wśród młodzieży, która obsiada schody jak muchy nie powiem co.
Czas się kończy, pora wracać na dworzec. Zabieramy bagaże i autobusem przemieszczamy się na lotnisko Ciampino. Mijamy po drodze ruiny akweduktów, rozglądam się, aż strzyka mi coś w szyi. Tyle jest jeszcze do zobaczenia rzeczy, które pominęliśmy z braku czasu. Mam nadzieję, że tu wrócimy w przyszłości.
Lot do Warszawy przebiega pod znakiem ryczącego niemowlęcia i kopiącego mój fotel rozwydrzonego ośmiolatka. Zahukana matka tego ostatniego prosi go o spokój. Nie pomaga.
Żona prosi mnie o spokój, żebym przestał gryźć podłokietnik, bo zęby już nie te i szkoda nerwów.
Na Okęciu pojawia się problem. Jesteśmy tu po raz pierwszy po rozbudowie i długo szukamy wyjścia.
Syn wyciąga mnie z kolejki do odlotu do Helsinek, którą omyłkowo wziąłem za tłum zmierzający do wyjścia.
Na zewnątrz opada nas chmara komarów, gdy idziemy za strzałkami do stacji kolejki. Obchodzimy pół lotniska w budowie i kupujemy w automacie bilety na pociąg. Błąd! Na peronie okazuje się, że bilety nie te, trzeba kupić w kiosku nowe.
Przesiadamy się na dworcu Warszawa Zachodnia na pociąg do Łodzi i ok.23 jesteśmy w domu.
KONIEC.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz