ŚRODA 28.08.2013 RZYM
Zjadamy śniadanie wliczone w cenę noclegu, w barze na placu Vittorio Emanuela II.
Bardzo
dobre cappuccino i świeżutka drożdżówka. Jedziemy metrem do Watykanu,
bo mamy wykupione przez internet bilety do muzeum i nie musimy stać w
kilometrowej kolejce.
Wchodzimy ok. 10, wychodzimy po 4,5 godzinach z obłędem w oku i uchodzonymi nogami.
Muzeum świetne, niezwykła ilość eksponatów, kilometry korytarzy i tysiące ludzi.
Ale najciekawsze zdarzenie obserwowaliśmy na dziedzińcu.
Były to zmagania japońskiej matki ze swoim nastoletnim synem. Synek miał
chyba ADHD, bo biegał, potrącał ludzi i ochlapywał ich wodą z fontanny.
Nie pomagały prośby matki, by się uspokoił. W końcu doszło do zwarcia.
Matka stosując chwyty japońskiej sztuki walki, wykręciła gówniarzowi
rękę, powaliła na ziemię i przydusiła kimonem. Ten ryczał wniebogłosy,
co sprowadziło strażnika muzeum, który chciał sprawdzić kogo zarzynają.
Niestety podszedł za blisko wierzgającego chłopca i oberwał mocnego
kopniaka w goleń. Teraz wrzeszczał i on, a turyści bili brawo matce i
robili zdjęcia. Jedno mnie cieszyło, że ta żenada nie była spowodowana
przez Polaków. Burza z rzęsistym deszczem zakończyła to widowisko
plenerowe.
Rozdzielamy się: Tomek idzie zobaczyć Muzeum Sztuki
Nowoczesnej, a my do bazyliki Św. Piotra. Kolejka do wejścia zawija aż
na początek placu, ale szybko idzie. Po godzinie jesteśmy w środku,
niestety, pół kościoła jest wyłączone ze zwiedzania, bo odbywa się jakaś
uroczystość. Pozostałe pół zostaje obfotografowane przez moją żonę i
muszę ją w końcu wyciągać siłą.
Jedziemy metrem do przystanku Circus Maximus, bo chcemy zwiedzić termy Karakalli.
Termy
Karakalli to było takie starożytne SPA. Kąpiele, masaże i odpoczynek od
upału w otoczeniu zieleni i dzieł sztuki. Można było pogadać z
przyjaciółmi, poczytać książki (zwoje pergaminów) z tutejszej biblioteki
, a i wypić i przekąsić.
Dzwoni Tomek, że już ma dość. My też, więc zbieramy się do powrotu.
Do hotelu docieramy równo z Tomkiem – cóż za piekielna synchronizacja i precyzja!
Padamy
na łóżka i z lubością wyciągamy zmęczone kopyta. Odpoczywamy godzinkę i
zbieramy się na pożegnalną, zaplanowaną już wczoraj, kolację. Niestety
Ewa odmawia uczestnictwa i zostaje sama z butelką chłodnego białego
wytrawnego wina, w pozie rzymskiej. Czyta zwój z serii Harlekin.
A my idziemy 50 minut na Zatybrze, gdzie
zasiadamy do kolacji. Patron przynosi nam wino i biegnie na drugą stronę
uliczki, by zamienić słowo ze swoimi starymi rodzicami. Rodzice siedzą
na krzesełkach i na wszystko mają oko.
Kelner przynosi sztućce, a patron biegnie do rodziców.
Kelner przynosi zamówione dania, patron biegnie do rodziców.
Kelner przynosi rachunek, patron biegnie do rodziców.
Oj nabiegał się bidulek, ale cóż za szacunek i miłość synowska! A może miał biegunkę?
Wracamy
znów 50 minut. Wieczorny spacer dobrze nam zrobi. Nie ma nic
fajniejszego, niż spacer po Rzymie. Jutro ostatni dzień. Zobacz spacer: http://www.youtube.com/watch?v=0RDtpvMY-Qg
Nastepny odcinek http://jbogusiak.blogspot.com/2014/02/mediolan-rzym-czy-to-wasciwy-pociag_16.html
A gdzie zdjęcia dzielnej japońskiej matki?????
OdpowiedzUsuńSytuacja była żenująca, nie chciałem dodatkowo jej powiększać, bo mam mały zoom.
OdpowiedzUsuń