PONIEDZIAŁEK 26.08.2013 SIENA – ORVIETO
Autobus linii 77 objeżdża dalekie przedmieścia Sieny, docierając do polikliniki na wzgórzach, skąd roztacza się panorama miasta.
Jeśli
doliczyć objazdy z powodu robót drogowych, to w sumie na dworzec
dotarliśmy po 50 minutach jazdy, choć w linii prostej, to ok. 2 km.
Częścią dworca jest centrum handlowe ze schodami ruchomymi. Schody pną
się w górę bez końca 4 odcinkami, potem 2 ruchome pochylnie i znów
3odcinki schodów. Po wjechaniu na górę okazuje się, że jesteśmy prawie
na starym mieście, obok Porta Camollia (brama miejska).
Czas ruszać w drogę. Jedziemy najpierw szynobusem do Chiusi, w którym tak podkręcono klimę, że było po prostu zimno. Otrzepaliśmy szron, strąciliśmy sople z wąsów i przesiedliśmy się na pociąg do Orvieto.
Hotel
„Etruria”, pomimo 3 gwiazdek, lata świetności ma już za sobą.
Wybudowali go Etruskowie, a potem byli tu Rzymianie, Wandalowie,
Wizygoci, Mussolini, lecz nikt już nie zrobił remontu. Staruszek portier
z etruskim uśmiechem dał nam klucz. Pokój nie najgorszy – jest klima,
stara ale działająca, łazienka ujdzie i mały telewizorek.
Wykąpani i wysuszeni idziemy oglądać miasto, które leży na
skalistym płaskowyżu. Dobrze, że naprzeciwko dworca jest kolejka linowa,
podobna do tej na Gubałówkę, która w 3 minuty wwozi turystów na górę.
Idziemy najpierw zobaczyć katedrę.
Przypomina budynki z westernów, gdzie cały kunszt zdobniczy
poświęcono niesłychanie bogatej fasadzie, reszta jest prosta i
pozbawiona zupełnie ozdób. Oczywiście cała jest w biało-czarne poziome
pasy.
Próbuję swoich sił jako kameleon, ale coś poszło nie tak, bo moje pasy są czarno-białe.
Docieramy do końca miasta, gdzie skalne urwiska są najwyższe, a słońce zachodzi za łagodnymi wzgórzami Umbrii.
Miasteczko jest ciekawe, chodzimy po nim aż zapada zmrok.
W małym sklepiku kupujemy żółte półsłodkie wino orwieckie, do tego ser i winogrona.
Spokojnie spacerujemy, gdy nagle przebiega obok nas galopem włoska rodzina.
-
Oni coś wiedzą – rzuca Tomek i zmusza nas do żywszego marszu. Dzięki
temu zdążamy na ostatnią kolejkę na dół i omija nas schodzenie po
ciemku.
Wino, ser i winogrona – znakomite, tak jak i program kulinarny na RAI-DUE.
Mam nadzieję, że pijemy to samo wino , o którym 50 lat temu pisał Zbigniew Herbert w "Barbarzyńcy w ogrodzie" :
"...W karcie znajduję wino, które nazywa się tak jak miasto i patron zachwala je jeszcze goręcej niż
katedrę. Picie Orvieto można traktować jako akt poznawczy. Przynosi je w małym fiasco z mgiełką
zimna na szkle dziewczyna, która uśmiecha się po etrusku, to jest oczyma i kącikami ust, gdy reszta
twarzy pozostaje nie tknięta wesołością.
Opis wina jest trudniejszy niż opis katedry. Ma kolor słomy i mocny, trudny do określenia zapach.
Pierwszy łyk nie robi wielkiego wrażenia, działanie rozpoczyna się po chwili: do wnętrza spływa
studzienny chłód, który mrozi wątpia i serce, ale głowa rozpala się. Zupełnie na odwrót, niż polecał[
pewien klasyk. Stan jest wspaniały i rozumiem teraz, dlaczego Lorenzo Maitani* został w Orvieto,
przyjął obywatelstwo, i to wcale nie honorowe, ale rzeczywiste, bo nawet musiał się uganiać z piką po
lesistych pagórkach Umbrii w obronie przybranej ojczyzny..."
*Lorenzo Maitani - rzeżbiarz i architekt, który jest odpowiedzialny za obecny kształt i wygląd fasady katedry.
Zobacz nastepny odcinek: http://jbogusiak.blogspot.com/2014/02/mediolan-rzym-czy-to-wasciwy-pociag-odc9.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz