Będąc młodym przedsiębiorcą, rzuconym na głębokie mętne wody
raczkującego kapitalizmu, przeżywałem z moim wspólnikiem reformę systemu
ubezpieczeń społecznych.
Te tony papieru do wypełnienia, druki w dziesiątkach odmian
i niejasne przepisy, w których, rzecz jasna, od razu się pogubiliśmy.
Zagmatwaliśmy jedną sprawę tak, że 3 kolejno wzywane
urzędniczki, łącznie z kierowniczką wydziału, nie umiały jej rozwikłać.
Chodziłem do ZUS-u, opowiadałem moją „story” po raz kolejny
i… nic z tego nie wynikało.
Za którymś razem natrafiłem na kompetentną osobę.
Pani po drugiej stronie biurka z życzliwym uśmiechem wysłuchiwała
moich wyjaśnień.
Kiwała potakująco głową, patrzyła mi w oczy ze zrozumieniem.
Wreszcie wzięła do ręki słuchawkę telefonu i wybrała numer.
No, pomyślałem, dzwoni gdzie trzeba i za chwilę rozwiąże mój
problem.
Pani urzędniczka, nie zrywając ze mną kontaktu wzrokowego,
powiedziała do słuchawki:
„Kotuś, tam w lodówce jest dla ciebie mięsko do odgrzania i
ziemniaczki. Sałatę polej sobie śmietanką.
Co tam w szkole?”
Wyszedłem jakiś taki usztywniony, jakbym się w słup przemienił,
a właściwie w kolejny filar ubezpieczeń.
a to Polska właśnie...
OdpowiedzUsuń