wtorek, 20 maja 2014

Wyspa Korczula, 2007 cz.3

1.08 ŚRODA
Od samego rana wieje, jak diabli, prosto od morza.
Zwlekamy, jak możemy z pójściem do kąpieli.
Pamiętamy, jaka była wczoraj zimna woda. Wreszcie koło południa zeszliśmy do morza, a tu miłe zaskoczenie - woda znów ciepła! Popływałem obok skał za półwyspem wśród ławic ryb. 
Rybki były różne: w poziome paski, w pionowe paski, jedna była nawet w jakieś zygzaki. Od strony złowieszczej głębi pojawił się niewyraźny cień. Rekin, orka, wieloryb? Nie, na szczęście to tylko projekcja podświadomych lęków- przepływała tubylcza łódź.
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN2996.JPG

Od paru godzin wiatr wiał coraz mocniej. Z tarasu obserwowałem, jak Ewa z Tomkiem na pomoście walczą z podmuchami. Fruwały książki, ręczniki, klapki. Wiatr porywał i unosił ku mnie niewyraźne słowa i myśli.
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN3100.JPG
Cienie zniknęły, zostało samo światło i powietrze. I nagle z tego zamętu wyłoniła się postać naszej gospodyni, która wpadła z kontrolną wizytą. Otaczała ją biała poświata, a w wyciągniętej ręce trzymała butelkę Travaricy - no po prostu anioł, nie kobieta.
   Popołudnie spędziliśmy w V-L. Zakupy, lody i spacer wąskimi uliczkami po wyszlifowanych przez stulecia kamiennych jezdniach.
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 768 x 1024)DSCN3104.JPG
Odkryliśmy miejski targ rybny i warzywny - trzeba przyjść nań o 6 rano, żeby kupić coś ciekawego. Trudno, poświęcę się któregoś dnia, ale nie jutro bo jedziemy do Dubrovnika.
2.08 CZWARTEK
Jakoś wstaliśmy o nieludzkiej porze, bo o 5.30 i pomknęliśmy przez śpiącą Korczulę, żeby zdążyć 
na prom do Orebić odpływający o 8.00. Potem niesamowita droga górskimi serpentynami. Po drodze coś na kształt chińskiego muru w miejscowości Ston, zatoki z hodowlami małży i widoki, że och i ach.
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN3116.JPG
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN3117.JPG
Dojeżdżając do Dubrovnika pamiętałem o dobrej radzie koleżanki, żeby zaparkować gdzieś poza centrum, ale wszystko stało się tak szybko , że ocknęliśmy się pod murami starego miasta w kolejce do wjazdu na parking. Staliśmy godzinę. I tak nieźle.
   Dziwne miasto ten Dubrovnik. Nie ma autobusów, tramwajów, wszędzie trzeba na piechotę. Trochę to męczące, zwłaszcza że upał przepala mózg i powoduje palpitacje serca. Zeszliśmy po schodach 
do głównego deptaku, a tam ruch, gwar i lekki smrodek średniowiecznej kanalizacji. Złapałem tzw syndrom florencki- co jakiś czas zatrzymywałem się, aby się porządnie wypłakać- natłok wrażeń 
i piękna był trudny do zniesienia. Wyrywaliśmy sobie aparat, żeby zrobić zdjęcie kolejnej wąskiej uliczki, schodków lub zaułków. Trochę nas otrzeźwiły lody zjedzone w okolicach portu i sprowadziły 
na nas mylne poczucie siły. Omamieni tym poczuciem postanowiliśmy obejść mury miejskie.
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN3131.JPG
  Co to tam, tylko 2 km w obwodzie, wieże, forty, bastiony, fosy i zasieki! Po jakimś czasie przydeptując wywalone jęzory zamknęliśmy pełny krąg, za wyjątkiem Ewy, która purpurowa jak róża z Kairu zdecydowanie odmówiła wejścia na najwyższą wieżę. Niech żałuje - podobno z murów tych widać księżyc, albo odwrotnie... z księżyca widać te mury. Wszystko jest możliwe, czerwone plamy przed oczami przesłoniły najpiękniejsze widoki. Z fontanny Onufrijewskiej wypiliśmy po zejściu tyle wody, że w mieście zaczęto ją racjonować.
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN3282.JPG

   Zadziwiła nas ogromna ilość kotów- wszędzie rozsiane były ciała tych bohaterskich zwierząt.
Jak głosi legenda, podczas ostatniej wojny, swym miauczeniem zaalarmowały obrońców o nadchodzących napastnikach i ocaliły miasto przed zdobyciem. Stworzyły też legion wytresowanych
kotów-kamikadze, dokonujących śmiałych ataków na serbskie pozycje. Rzucały się z pazurami na wrogów, i dawały taki wycisk, aż kłaki leciały
   Zjedliśmy obiad w knajpce na jednej z cienistych uliczek i pokonując setkę schodów rozpoczęliśmy powrót. Nie tylko my byliśmy spragnieni, samochód też zawołał pić i tu się okazało, że stacji benzynowych nie ma zbyt wiele. Tyle, co (nomen-omen) kot napłakał. W końcu uszczęśliwieni napotkaną stacją i pełnym bakiem,  przegapiliśmy zjazd w kierunku Orebića. Mało brakowało, a byśmy się znaleźli w Bośni lub Hercegowinie. Dobrze, że to tylko ok 10 km. 
   I znów serpentyny i wrażenia jak na kolejce górskiej. W jakiejś małej wiosce kupiliśmy dobre i tanie wino - żeby nie grymasić- i białe i czerwone. Na opóźnionym promie z Orebić do Korczuli wiało jak cholera, ale nam to nie przeszkadzało. Siedzieliśmy przytuleni do siebie, mając gdzieś pod powiekami obrazy Dubrovnika, morza i słońca.
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN3274.JPG
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN3267.JPG
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 768 x 1024)DSCN3263.JPG
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN3260.JPG
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN3251.JPG
W domu sił starczyło na dowleczenie się do łóżek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz