środa, 21 maja 2014

Wyspa Korczula, 2007 cz.4

3.08 PIĄTEK
   Znów wstałem o 5.30. No, może o 5.45 i pojechałem do V-L na targ rybny.
Wybór był nieduży: krótkie 
i pękate albo długie i chude. Nie studiowałem ichtiologii , ale wziąłem te pierwsze (dziś wiem, że to były dorady). Po powrocie znów wskoczyłem do łóżka-cóż za rozkosz - spaliśmy do 9. Po śniadaniu poszliśmy pływać. Wszedłem do wody za groblą. Niespiesznie ruszając kończynami i miarowo oddychając przez rurkę, oglądałem podwodne skały, ryby w tysięcznych migotliwych ławicach i złote strzały słońca przebijające wodę. W pewnej chwili zorientowałem się, że właściwie to mogę opłynąć wyspę dookoła (byłem za połową) i dopłynąć przez zatokę do Ewy i Tomka na pomoście.
Jeszcze nigdy nie płynąłem tak długo bez przerwy, wspaniałe uczucie relaksu, zawieszenia w ciepłym błękicie. Jak u Luca Bessona w "Wielkim błękicie" , tylko moja rodzina nie przypomina mi delfinów.
   W południe jemy na tarasie arbuza, brzoskwinie i świeżo zerwane figi, nieco za słodkie dla mnie. Potem jedziemy na plażę obok hotelu Adria po drodze do V-L. Plaża fajna z drobnym żwirkiem, niemal piaskiem, ale tłum i w wodzie pływają jakieś śmieci. Piach brudzi nogi - łee. Zakupy w V-L i wracamy do domu smażyć ryby. Są po prostu pyszne, do tego małe pieczone ziemniaczki i sałatka. Popijamy wczorajszym białym winem prosto z lodówki.
   Chmurzy się coraz mocniej i w końcu słychać pierwsze pomruki nadchodzącej od morza burzy.
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN3296.JPG
Błyska się i grzmi, trochę nawet pada, ale burza przechodzi gdzieś bokiem. Mocno wieje-właściciele łódek w zatoce poprawiają kotwice, zmieniają miejsca postoju.
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN3295.JPG
Fale rozbijają się o pomost sprawiając Tomkowi wiele radości. Podchodzi jak najbliżej i po chwili jest cały mokry, ale szczęśliwy.
Nieco później gramy na tarasie w scrabble oceniając co ładniejsze błyskawice. Wiatr niesie słoną wilgoć.Spod chmur wychodzi słońce
DSCN3482.JPG






4.08 SOBOTA
Leniwy dzień wypoczynkowy. Spaliśmy do 10, potem śniadanie, kawa i hop do wody. Chciałem znów opłynąć wyspę,
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN2963.JPG
ale wycofałem się widząc rozbijające się o brzeg wielkie fale. Po wczorajszej burzy morze jest rozkołysane, pogoda ciepła i słoneczna, ale nie upalna. I dobrze. Ewa i Tomek dobrązowiają swoje ciała na pomoście, 
ja mam dosyć słońca i idę robić obiad. Piekę w piekarniku paprykę i bakłażany, smażę na oliwie cukinię 
i cebulkę, mieszam wszystko z cudownym sosem (kupionym) z pomidorów i oliwek. Wszystko razem siup! do spaghetti, popijamy białym winem. Pyszne.
Wieczorem w V-L odkrywam sklep z nalewanym winem - trzeba tylko mieć własne butelki. Jest też sklep rybny, pusty i wymarły. Pojawiła się sklepowa, mówiąc, że może jutro będą kalmary. No trudno.
Wracamy do domu. Niebo gwiaździste i czyste. Zatrzymujemy się po drodze w miejscu bez świateł 
i podziwiamy niesamowitą wstęgę Drogi Mlecznej.
5.08 NIEDZIELA
   Wypływamy z portu w V-L do Hvaru. Katamaran połknął niewiarygodną ilość ludzi zgromadzonych 
na nabrzeżu. Trochę kołysze , całe szczęście, że szybko płyniemy - Ewa zawiesiła wzrok na jakimś punkcie na stałym lądzie i dzielnie znosi podróż.Wreszcie Hvar- przepiękne białe miasteczko z placem i katedrą 
Św. Stefana. Klimat jest tu zdecydowanie śródziemnomorski - wszędzie palmy, ogromne agawy i fikuśne kaktusy. Pokręciliśmy się po stromych uliczkach i malowniczych zaułkach i wychodzimy na zalany słońcem plac przed katedrą.
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN3450.JPG
Jest tu studnia z XV wieku , a plac wyłożony jest białymi kamiennymi płytami. Oczy bolą, nie wiem czy 
od blasku, czy od niecodziennych widoków. Wypijamy kawę na tarasie kawiarenki i ruszamy w kierunku górującej nad miastem fortecy z okresu panowania w Hvarze wenecjan. Góra wysoka, ale idziemy zakosami przez coś podobnego do parku- poskręcane sosny, palmy, agawy i kaktusy w stu odmianach tętniące nieustannym dźwiękiem cykad.
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN3365.JPG
Forteca, od jej konstruktorów, nazwana jest hiszpańską. Małe zgrabne cacuszko wyczarowane z kamienia. Widok na miasto, port i leżące na lazurowym morzu wyspy, jeden z najpiękniejszych.
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN3384.JPG
Schodzimy szybko do miasta, bo napotkani Polacy nastraszyli nas, że nie dostaniemy biletów na powrotny prom. Kupujemy bilety i odpoczywamy w cieniu palm na skwerze. Tomek zawzięcie czyta "Ziemię Obiecaną".
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN3403.JPG
Ciekawe zjawisko, to musi być naprawdę dobra literatura. Zostawiamy go zaczytanego i idziemy obejrzeć następną średniowieczną wieżę otoczoną pocztówkowymi domami.
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN3430.JPG
    Dziwne, ale szczegóły nie są nadzwyczajne: tu odpada tynk, tam krzywa rynna, farba łuszczy się 
na okiennicach, jednak całość harmonijnie współgra ze sobą i wszystko jest na swoim miejscu. Obok romańskiego biforium wykutego z kamienia, widać korynckie kapitele kolumn : wyślizgane płyty nagrobne 
w kościele mają datę MCC... ponad 800 lat temu!
Powiększ (rzeczywiste wymiary: 1024 x 768)DSCN3418.JPG

   Różnojęzyczny tłum przewala się we wszystkie strony. Przewalamy się i my w kierunku miejskiej plaży. Znakomita ochłoda w czystej wodzie- dużo ryb blisko brzegu, a i widoki też niezłe (topless tu i tam)
  Włóczymy się jeszcze jakiś czas po mieście pogryzając bułeczki z nadzieniem, popijając nieco nagrzaną wodą z plecaka. Wreszcie osiadamy w jednym z ogródków jedząc dobre lody.
Oglądamy jeszcze jeden kamienny średniowieczny kościół i klasztor franciszkanów. W nim wirydarz zamieniony w letnie kino. Plastikowe krzesła i ekran wstawione w historyczne miejsce zgrzytają dysonansem.
   Wracamy katamaranem do V-L . Jego łagodne kołysanie sprowadziło na mnie zdrowy, pokrzepiający sen.
Kończy się dzień, słońce zachodzi, nad ciemniejącym morzem zapalają się gwiazdy.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz