3.08 PIĄTEK
Znów wstałem o 5.30. No, może o 5.45 i pojechałem do V-L na targ rybny.
Wybór był nieduży: krótkie
Znów wstałem o 5.30. No, może o 5.45 i pojechałem do V-L na targ rybny.
Wybór był nieduży: krótkie
i pękate
albo długie i chude. Nie studiowałem ichtiologii , ale wziąłem te
pierwsze (dziś wiem, że to były dorady). Po powrocie znów wskoczyłem do
łóżka-cóż za rozkosz - spaliśmy do 9. Po śniadaniu poszliśmy pływać.
Wszedłem do wody za groblą. Niespiesznie ruszając kończynami i miarowo
oddychając przez rurkę, oglądałem podwodne skały, ryby w tysięcznych
migotliwych ławicach i złote strzały słońca przebijające wodę. W pewnej
chwili zorientowałem się, że właściwie to mogę opłynąć wyspę dookoła
(byłem za połową) i dopłynąć przez zatokę do Ewy i Tomka na pomoście.
Jeszcze nigdy nie płynąłem tak długo bez przerwy, wspaniałe uczucie relaksu, zawieszenia w ciepłym błękicie. Jak u Luca Bessona w "Wielkim błękicie" , tylko moja rodzina nie przypomina mi delfinów.
W południe jemy na tarasie arbuza, brzoskwinie i świeżo zerwane figi, nieco za słodkie dla mnie. Potem jedziemy na plażę obok hotelu Adria po drodze do V-L. Plaża fajna z drobnym żwirkiem, niemal piaskiem, ale tłum i w wodzie pływają jakieś śmieci. Piach brudzi nogi - łee. Zakupy w V-L i wracamy do domu smażyć ryby. Są po prostu pyszne, do tego małe pieczone ziemniaczki i sałatka. Popijamy wczorajszym białym winem prosto z lodówki.
Chmurzy się coraz mocniej i w końcu słychać pierwsze pomruki nadchodzącej od morza burzy.
Błyska się i grzmi, trochę nawet pada, ale burza przechodzi gdzieś bokiem. Mocno wieje-właściciele łódek w zatoce poprawiają kotwice, zmieniają miejsca postoju.
Fale rozbijają się o pomost sprawiając Tomkowi wiele radości. Podchodzi jak najbliżej i po chwili jest cały mokry, ale szczęśliwy.
Nieco później gramy na tarasie w scrabble oceniając co ładniejsze błyskawice. Wiatr niesie słoną wilgoć.Spod chmur wychodzi słońce
Jeszcze nigdy nie płynąłem tak długo bez przerwy, wspaniałe uczucie relaksu, zawieszenia w ciepłym błękicie. Jak u Luca Bessona w "Wielkim błękicie" , tylko moja rodzina nie przypomina mi delfinów.
W południe jemy na tarasie arbuza, brzoskwinie i świeżo zerwane figi, nieco za słodkie dla mnie. Potem jedziemy na plażę obok hotelu Adria po drodze do V-L. Plaża fajna z drobnym żwirkiem, niemal piaskiem, ale tłum i w wodzie pływają jakieś śmieci. Piach brudzi nogi - łee. Zakupy w V-L i wracamy do domu smażyć ryby. Są po prostu pyszne, do tego małe pieczone ziemniaczki i sałatka. Popijamy wczorajszym białym winem prosto z lodówki.
Chmurzy się coraz mocniej i w końcu słychać pierwsze pomruki nadchodzącej od morza burzy.
Błyska się i grzmi, trochę nawet pada, ale burza przechodzi gdzieś bokiem. Mocno wieje-właściciele łódek w zatoce poprawiają kotwice, zmieniają miejsca postoju.
Fale rozbijają się o pomost sprawiając Tomkowi wiele radości. Podchodzi jak najbliżej i po chwili jest cały mokry, ale szczęśliwy.
Nieco później gramy na tarasie w scrabble oceniając co ładniejsze błyskawice. Wiatr niesie słoną wilgoć.Spod chmur wychodzi słońce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz