Z okazji 1 kwietnia przypomniał mi się żart, który pasuje do tego dnia.:
Pracowałem w biurze X, gdzie w tzw openspace siedziało nas ok. 15 osób.
Bywało czasami nerwowo, czasami wesoło, ale zawsze głośno. Siłą rzeczy
wiedziało się, co kto robi, również sprawy niezwiązane z pracą nie były
tajemnicą.
Normalną praktyką było, że jeśli ktoś prywatnie
zamawiał jakąś rzecz przez Internet, to jako adres dla kuriera podawał
adres biura – tak było wygodnie.
Jeden kolega zamówił dla siebie
buty sportowe f-my Nike, po bardzo przystępnej cenie. Podniecał się
bardzo i czekał na kuriera.
Z kolegą M (figlarz jakich mało)
zrobiliśmy dla niego lipną przesyłkę. Do dużej koperty z folii
bąbelkowej wsadziliśmy klapki koleżanki, które znaleźliśmy pod biurkiem.
Adres, znaczek ze stemplem i przesyłka wyglądała jak prawdziwa.
Rzucona mimochodem uwaga, że w sekretariacie czeka przesyłka,
spowodowała, że amator butów pobiegł po nią jak na skrzydłach.
Wystarczyło czekać. Przyniósł, rozpakował i widząc jego głupią minę,
wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem.
ALE TO WPRAWKA JENO BYŁA
Pracowała z nami bardzo gadatliwa dziewczyna - Z.
Wszyscy naokoło
wiedzieli, co córeczka zjadła na śniadanie, jaką miała kupkę itp.
Zbliżały się imieniny jej męża i, chcąc nie chcąc, poznaliśmy plany Z
związane z prezentem. Zamówiła w firmie wysyłkowej chyba dwa T-shirty i
jeszcze coś.
Minęło kilka dni. Przechodziliśmy koło recepcji z
kolegą M i sekretarka poprosiła, by zawiadomić Z,
że przyszła przesyłka.
Sytuacja aż się prosiła, by ją wykorzystać.
- Daj nam, idziemy na górę, to ją oddamy-
Była
to paczka, rodzaj dużej koperty z folii bąbelkowej, z miękką
zawartością. Zdobyliśmy niemalże identyczną kopertę, a potem kolega
uruchomił talenty fałszerza, które w nim drzemały.
Ksero, skaner ...i etykieta była gotowa. Jeszcze znaczek, zamaszyste podpisy i adres. Ale co włożyć do środka?
W składziku sprzątaczki znaleźliśmy wkład do mopa i starą szmatę. Gabarytowo było to zbliżone do pierwowzoru i miękkie. I w ten sposób z jednej paczki zrobiły się dwie, prawie identyczne.
Podrzuciliśmy je z powrotem na recepcję, prosząc sekretarkę, by to jednak ona zawiadomiła Z.
Jak gdyby nigdy nic, wróciliśmy do biura i czekaliśmy na rozwój wydarzeń.
Z przyniosła paczki , dziwiąc się głośno, że miała być jedna, a są dwie.
No to my mówimy:
- No pokaż, co tam mężowi kupiłaś? -
- Nie, nie będę rozpakowywać. Zobaczę w domu -
Zdusiliśmy śmiech , a następnego dnia ponawiamy próbę:
- No i zobaczyłaś te koszulki? Pasują? -
- Nie. Imieniny za kilka dni, to będzie niespodzianka -
Minęło kilka dni. Wychodzimy z pracy.
Przede mną idzie Z i wzburzona rozmawia głośno przez telefon z firmą wysyłkową:
- ...i niech pani sobie wyobrazi, że w tej drugiej paczce była jakaś brudna szmata. Ja sobie wypraszam! złożę skargę,do widzenia...-
Następnego
dnia, kiedy całe biuro poznało tę historię, wyjaśniliśmy Z nasz żart i
przeprosiliśmy za niespodziewany rozwój wydarzeń. Od tego czasu, Z już nic nie zamawiała z dostawą do biura.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz