sobota, 5 kwietnia 2014

HOLANDIA 2009. HARCE NA BARCE cz.1

27/28.09.2009.
   Wyjazd z Łodzi o 21-szej. Musieliśmy pojechać objazdem przez przewróconego tira przed Świeckiem,
a potem już tylko monotonia autostrady niemieckiej z przerwą na małe spanko nad ranem. Na miejscu,
 w Loosdrecht, byliśmy ok.13 tej. Zaokrętowanie , szybki instruktaż i ruszyliśmy w drogę, żegnani przez bosmana . „Let God hebben jouw in protektion…” wyszeptał pobladłymi ustami. Ciekawe, co to znaczyło.
Prośba bosmana: Toaleta lubi się zapychać. Jeśli możemy, to prosi, by "grubsze" problemy załatwiać w marinach.Bo jak toaleta się zapcha, to można go telefonicznie wezwać. On przyjedzie i odetka. Ale strasznie nie lubi takiej roboty i to kosztuje 10 piw. Kiwamy głowami ze zrozumieniem i do końca staramy się spełnić jego prośbę.
   Wypłynęliśmy na spore jezioro, coby wprawy nabrać w kierowaniu korabem. GPS pokazał przed dziobem bezludne wyspy. Dobiliśmy do jednej, okazała się zagospodarowana- WC, umywalnie, śmietnik, przystań, kąpielisko- brzegi utwardzone, trawa przystrzyżona. Zaczęło zmierzchać…
wyspa.JPG

Minął jakiś czas. P. wymyślił, zmaterializował i gonił króliczka (skąd tu się wziął?)
królik.JPG
Nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale..
i gdy było już zupełnie ciemno, wypuściliśmy na wodę wieniec z jedliny, z pływakami z orzechów włoskich, pokładem z płyty CD i zapalonym zniczem. Pijąc za spokój duszy Maćka (nasz zmarły niedawno przyjaciel, pomysłodawca wyjazdu na barkę) patrzyliśmy, jak wieniec oddala się kołysany zachodnim wiatrem. Światełko widzieliśmy jeszcze po 4 godzinach, a potem tylko łuny płonących osad na horyzoncie.
wieniec.JPG
Dobrze, że wyspa była pusta, bo nasze ryki i śmiechy niosły się daleko.
29.09.2009. Wracamy z jeziora na kanał i nie za bardzo możemy trafić, dobrze, że GPS pomógł. :? Pierwsze doświadczenie ze śluzą, prowadzę łódź i lądujemy dziobem w krzakach, ale do tyłu, do przodu i jakoś przechodzimy. Zgodnie z instrukcją ściskam wylewnie dłoń Śluzowatego i odprowadzani zdziwionym spojrzeniem tegoż, wypływamy na główny kanał. Mijamy mosty, wiatraki i domy z wypieszczonymi ogrodami.
Dopływamy do miasteczka WEESP, most zamknięty, idziemy na zakupy. Miasto (jak większość budynków w Holandii) jest z XVII wieku- zadbane domki, nieduże, 1 piętrowe , brak jakichś nowoczesnych akcentów, harmonia i spokój.
weesp.JPG
Otwieranie mostów kryło w sobie wiele tajemnic. Np czerwony guzik sprytnie ukryty lub info po holendersku, że trzeba wysłać SMSa
Most otwarty – płyniemy dalej, mijamy kilka podobnych mostów, kilkaset rezydencji, domów na wodzie i zadbanych ogrodów.
pałac.JPG

Docieramy po kilku godzinach do Amsterdamu i cumujemy w marinie na rzece Amstel. Jedziemy metrem do centrum i włóczymy się, mimo padającej mżawki. Dochodzimy do zabytkowego budynku Wagi Miejskiej,
waga.JPG
deszcz siąpi beznadziejnie, więc zasiadamy w ogródku pubu. Kelner jest młodym Polakiem, pijemy piwo 
i dla rozgrzewki mocniejsze trunki. Po zmroku ruszamy do dzielnicy Red Light- jest dosyć wcześnie- witryny przeszklonych burdelików nie są jeszcze do końca obsadzone, ale gdzie niegdzie stoją rozebrane dziewczyny zachęcające gestami do skorzystania z ich usług.
Spotykamy głośną grupę rodaków. Karki masywne, dresy z napisem POLSKA – zgubili komórkę w sex klubie. Wyraźnie artykułując wyrazy tłumaczyli portierowi
–Uważaj , patrz mi na usta- KO-MÓR-KA – rozumiesz?- :)
Krążymy po mieście, w końcu kupujemy w COFFEE-SHOPIE papierosa,
coffee.JPG
U nas taka nazwa by nie przeszła.
najsłabszego z możliwych (jak stwierdził sprzedawca), o nazwie „White Widow”. Po powrocie na łódź, zapalamy. G. nie pali wcale, P. oszukuje, a po 4 machu orientujemy się, ku naszemu zaskoczeniu, że tytoń nie był taki słaby. Oddycham świeżym powietrzem, w końcu idę z niejakim trudem do kabiny. Leżę i słyszę śmiechy kolegów nie mogąc się ruszyć. Puszcza po 2 godzinach. Strasznie chce się pić. K. śpi na stole.
30.09.2009. 
Wstajemy rano wypoczęci i po kąpielach robimy lekkie kontynentalne śniadanie, czyli jajecznicę na słoninie i boczku. Pokrzepieni, jedziemy do miasta. I znów włóczymy się po ulicach Amsterdamu. Trafiamy na targ kwiatowy, gdzie można kupić cebulki tulipanów.
7.jpg
Bardzo ciekawie o XVII wiecznej "gorączce tulipanowej" pisze Herbert w swojej książce "Martwa natura z wędzidłem"
Znowu pada, więc siadamy w zadaszonym ogródku knajpki na rogu. Pijemy piwo obserwując życie ulicy
8.jpg
- pędzą rowery, czasem przejedzie porsche lub jaguar. Bida z nędzą. Wszystkie domy są nieco krzywe, fasady pochylone do przodu, na szczycie jest belka z hakiem do wciągania mebli, bo drzwi wąskie.
krzywe.JPG

Dochodzimy do ogromnego gmachu Rijksmuseum i wchodzimy do środka. Najlepszy jest bezsprzecznie Rembrandt i jego „Straż Nocna”- (niedawno obejrzałem film Greenawaya – polecam!) Oprócz tego świetne nienadęte malarstwo z XVII w – sceny rodzajowe, pejzaże, portrety, martwe natury- Vermeer, Heda, Claesz, Ruisdael, Hooch, Hals i inni. Obok następne muzeum –Van Gogha- wspaniałe kilkadziesiąt obrazów i rysunków pokazujących rozwój talentu artysty. Początki twórczości , dojrzały okres, Prowansja, załamanie psychiczne i okres szpitalny, schyłek życia. Irysy, Słoneczniki, Łodzie na brzegu morza, Pole zboża, Wnętrze pokoju, Kawiarnia w Arles i wiele innych dzieł. Całe piętro obrazów współczesnych VG malarzy impresjonistów – Monet, Manet, Renoir, Sisley, Pissaro, Touluse-Lautrec, Gauguin, Cezanne i inni. Wspaniała kolekcja.
9.jpg

Jednak nie samą sztuką człowiek żyje, stwierdziliśmy po wyjściu i pokrzepiliśmy organizmy złocistym napojem w pobliskim lokalu. Potem lekki obiad u Turka i powrót do łodzi, gdzie urządzamy spotkanie literackie. Mamy do przeczytania kilka ciekawych książek. Dzień wysoce kulturalny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz