wtorek, 15 kwietnia 2014

JURA KRAKOWSKO - CZĘSTOCHOWSKA, 1983

   Trzeci dzień rajdu pieszego PŁ - JURA.
Ostatnią noc przespaliśmy na sianie w stodole w miejscowości Podlesice. Wieczorem spożyliśmy niejaką ilość podłej wódki VISTULA, więc kac ogromny. A tu trzeba ruszać w trasę!
Świeci słońce, zrobiło się gorąco i pić się chce.
Wleczemy się szlakiem turystycznym, mijamy ruiny zamku w Morsku i schodzimy polną drogą do jakiejś wioski.
   Jak na zawołanie, (zupełnie, jak w baśni) pośrodku wioskowego placu, ukazuje się stara studnia. Nie zważamy na obwieszone jabłkami drzewo, ani na dopiekający się w piecu chleb . Przedzieramy się przez stado złotych kaczek, po drodze potykam się o mały stoliczek, który nakrywa się nogami. Łapię równowagę pociągając stojącego osiołka za ogon. Coś tam błyszczącego wylatuje, ale nie oglądam się za siebie, bo cel jest jeden - napić się!
   Zaglądamy w dół - strasznie głęboka ta studnia, ale woda jest i to jurajska! Wiadro na łańcuchu to właściwie nie wiadro, tylko ogromny ceber, okuty stalowymi obręczami. Kołowrót z nawiniętym łańcuchem jest stary i nieco spróchniały, ale wszystko jakoś działa.
Opuszczam powoli, bo potwór na łańcuchu jest straszliwie ciężki. Zaczynam się zastanawiać, jak go wyciągnę wypełnionego wodą.
Jestem już w połowie studni, ocieram pot z czoła, a koleżanka Kasia, przyglądająca się akcji z boku, mówi:
- Puść, będzie szybciej -
Nie trzeba było tego mówić! Wypowiedziała w złą godzinę.
Wiadro ruszyło w dół, jak ekspresowa winda w drapaczu chmur.
Wał kołowrotu nabrał wściekłej prędkości obrotów i, co gorsza, poprzecznych wibracji.
Wiu, wiuuu, wiuuuuuu wył wał.
W końcu wirujący kloc wyrwał się ze swego jarzma i obsypując nas próchnem, przeleciał tuż nad naszymi głowami.
Wyglądało to tak, jakby wewnątrz niego wybuchł granat, rozrywając go na strzępy.
Szczątki studni opadły na ziemię, zaległa cisza i Kasia wyszeptała:
- Jaka piękna katastrofa -
Spojrzałem na nią z uznaniem - oglądało się "Greka Zorbę"
Zaczęliśmy się histerycznie śmiać, ale do czasu..., gdy w naszym kierunku zaczęli biec chłopi z widłami.
"Józek, bier tego z lewej, ja sie panienkom zajme"
Ale panienka stawiła czoła rozjuszonym tubylcom mówiąc:
STAĆ - STUDNIA STARA BYŁA I SIĘ POPSUŁA. TRZEBA WIADRO WYCIĄGNĄĆ, NIE?
Ano prawda. Staliśmy wokół zrujnowanej studni drapiąc się w głowy. Ktoś przyniósł stalową linkę z hakiem i dwie pary roboczych rękawic.
I "wespół w zespół" wyciągnęliśmy cebrzyk ze studni. Ważył chyba tonę, bo dodatkowo wypełniony był wodą, ale w pięciu chłopa daliśmy radę.
Rozgarnąłem paprochy na powierzchni wody i porządnie się w końcu napiłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz