piątek, 31 stycznia 2014

Mazurska Apokalipsa (mini-powieść w odcinkach) Odc.19-20



19.
Rozmawialiśmy długo ze sobą. Właściwie to były monologi Kurza, ja wymownie milczałem, w niektórych razach podnosiłem znacząco brwi, w innych krzywiłem usta.

Kurz gryzł jakieś pestki i mówiąc, robił długie przerwy, jakby miał astmę. Stąd ta kosmiczna ilość wielokropków...
- Widziałem koszmary... koszmary, które i ty widziałeś.
Ale nie masz prawa nazwać mnie mordercą; masz prawo mnie zabić.
Masz prawo...to zrobić, ale nie masz prawa mnie osądzać.
Nie jest możliwe, by słowa...opisały...to, co należy się...tym, którzy nie wiedzą, co...koszmar znaczy. Koszmar.
Koszmar...ma twarz...i musisz sprawić, by stał się przyjacielem.
Koszmar i paniczny strach są twymi przyjaciółmi, w przeciwnym razie, stają się wrogami, których należy się bać.
   Pamiętam jak byłem w Siłach Specjalnych, to było, wydaje się, wieki temu,
poszliśmy do wioski, by dać witaminy...mazurskim dzieciom.
Gdy już odeszliśmy, po tym, jak połknęły witaminy od A do Z, wybiegł  za nami stary człowiek.
Płakał, nie mógł powiedzieć słowa.  Wróciliśmy tam.
Rebelianci przyszli, kazali każdemu dziecku wypić po litrze soku z kiszonej kapusty i poprawili maślanką.
Potwory... Dzieci leżały osłabione wymiotami i sraczką. Straszny smród... i brud.
pamiętam...ja... ja...
ja... płakałem, łkałem, jak...jakaś...baba.
Chciałem wydrzeć sobie zęby.
Żeby pamiętać. Żeby nigdy tego nie zapomnieć...
A potem zrozumiałem, to było olśnienie, jakbym został trafiony...
jakbym został trafiony diamentem...diamentową kulą prosto w czoło.
Pojąłem ich geniusz, wolę by coś takiego zrobić.
Doskonałe, prawdziwe, kompletne, krystaliczne, czyste.
Zrozumiałem, że są od nas silniejsi, bo potrafili to znieść. To nie były potwory, to byli ludzie, wyszkolone kadry.
Ci ludzie walczyli z sercem, mieli rodziny, mieli dzieci, byli przepełnieni miłością. A jednak mieli siłę, by to zrobić.
Jeśli miałbym 10 dywizji złożonych z tych ludzi i nieograniczoną ilość soku z kapusty, to nasze kłopoty tutaj szybko by się skończyły.
Trzeba nam żołnierzy, którzy są głęboko moralni, ale równocześnie, potrafią...
spożytkować swe...pierwotne instynkty, by robić to...bez uczuć, bez pasji, bez osądu. Bez osądu!
Ponieważ to osąd nas pokonuje.
Martwię się, że mój syn...mógł nie zrozumieć kim chciałem być...
i jeśli miałbym zginąć, Willard, chciałbym, by ktoś poszedł do mego domu...
i powiedział mojemu synowi wszystko.
Wszystko co zrobiłem, wszystko co widziałeś.
Ponieważ niczego na świecie nie znoszę bardziej...niż steku...kłamstw. I kaszy... I zupy jarzynowej.
I jeśli mnie rozumiesz, Willard, ty... ty zrobisz to dla mnie. Ty zjesz tę zupę.

20.
   Na szafce nocnej Kurza wyplecionej z oryginalnej mazurskiej wikliny, dostrzegłem książki traktujące o religii, antropologii, obrzędach i mitach. „Złota gałąź” Frazera, Od starożytnego obrzędu do romansu średniowiecznego” Westona, „Stara Baśń” Kraszewskiego i tomiki poezji. Zacząłem podejrzewać pułkownika, że świat stworzony przez niego w zapadłej mazurskiej głuszy, jest sztucznym wytworem jego pragnień, ambicji i marzeń. Eksperymentem, w którym przyznał sobie rolę demiurga  i najwyższego boga.  Starego boga, który się utrudził, skończył 67 lat i pragnie odejść. A żeby legenda pozostała żywa, ja mam go zdetronizować i zastąpić.
   Zaczynała się Noc Kupały. Zapłonęły przygotowane ogniska od roznoszonego świętego ognia, pod wiekowym rozłożystym dębem, przywiązany do dwóch palików, stał byk polskiej rasy czerwonej. Miał być złożony w ofierze bogom, a potem zjedzony dzisiejszej nocy w formie prasłowiańskiego carpaccio. Obok stały skrzynki z ciepłym piwem Kormoran.
Ze wszech stron widać było sunące sznurami niewiasty w bieli, całe w wiankach i opaskach zielonych, chłopaków w narzuconych na ramiona siermięgach. Zewsząd po gajach i lesie brzmiały przedśpiewy zwiastujące nocną uciechę.
- Kupało! Kupało! Łado! – odzywały się tu i ówdzie śpiewne głosy.
   Zakradłem się na bosaka do pomieszczenia z moim legowiskiem. Spod szmat wyciągnąłem święty topór Peruna. Błysnęło stalowe ostrze.
- Wyleczyłeś mnie – uzdrów teraz duszę Kurza – szepnąłem i mocno zacisnąłem dłoń na stylisku.
Błysnęło i zagrzmiało, jakby bóg mi odpowiedział twierdząco.
   Las płonął światłami i huczał pieśnią. Niewiasty jeszcze wiodły tany, gdy chłopcy z płonącymi żagwiami zaczęli przeskakiwać ogniska. U wszystkich ognisk  rozpoczęły się te skoki, a wnet potem z ogniem pogony. Z zapalonymi pochodniami obiegano posiane zboża, barcie, łąki, wołając Kupały. Dobrze, że nie Kupagi, a zwłaszcza jego córki!
   Na mnie nikt nie zwracał najmniejszej uwagi. Nawet jak wdepnąłem w wiadro stojące za drzwiami, przewróciłem mopa i łapiąc równowagę, zerwałem zasłonę z koralików. Kurz odwrócony plecami siedział w głębi pomieszczenia i chyba nic nie słyszał, a może nie chciał słyszeć? Stanąłem za nim gotowy do czynu.
   Pod dębem dwóch pomocników kapłana, szlachtowało byka. Po ciosie obuchem w czaszkę, ogłuszony byk ugiął przednie nogi i padł na kolana.
Pierwszy cios spadł na kark, zadając głęboką ranę.
Drugi niemalże pozbawił go kończyny, krew trysnęła na ściany izdebki.
Nie jęczał, nie bronił się. Zakręcił się na nogach i zwrócił w moją stronę. Ręce rozłożył gestem mówiącym: „na co jeszcze czekasz?” A ja zbierałem siły do ostatecznego uderzenia, które w końcu spadło na jego głowę.
Byk leżał bezwładnie z odrąbaną czaszką, Kurz nie tak łatwo rozstawał się z życiem.
Umierający miał jeszcze parę życzeń, tak w zaskakujący sposób opisanych później przez poetę:

Kazał konia Pułkownik kulbaczyć,
Konia w każdej sławnego potrzebie;
Chce go jeszcze przed śmiercią obaczyć,
Kazał przywieść do izby - do siebie.
Kazał przynieść swój mundur strzelecki,
Swój kordelas i pas, i ładunki;
Stary żołnierz - on chce jak Czarniecki.
Umierając, swe żegnać rynsztunki.
Przyszedł lud widzieć zwłoki rycerza,
Na pastuszym tapczanie on leży -
Lecz ten wódz, choć w żołnierskiej odzieży,
Jakie piękne dziewicze ma lica?
Jaką pierś? - Ach, to była dziewica,
To Litwinka, dziewica-ofiara,
Wódz Plemienia – Kurz Waldemara.

KONIEC


Natchnienia użyczyli:
J. Conrad – Jądro ciemności
FF Coppola -  Czas apokalipsy
A. Mickiewicz – Stepy akermańskie, Pan Tadeusz, Śmierć pułkownika.
Apokalipsa Św. Jana – Biblia
T.S. Eliot – Chochołowi ludzie
Michał Kajka – O mazurskich jeziorach
R.R. Tolkien – Władca pierścieni.
JI Kraszewski – Stara baśń
.



21.01.2014 Łódź

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz