środa, 29 stycznia 2014

Mazurska Apokalipsa (mini-powieść w odcinkach) Odc.15-16



15.
Zamknęli mnie w drewnianej klatce, z prawdziwej pruskiej twardej leszczyny i zostawili samego w parne popołudnie, które wkrótce zrobiło się ulewnym wieczorem.

 Pojawił się gadatliwy dziennikarz.
- Dlaczego? Dlaczego taki miły facet jak ty miałby zabić geniusza?
Dał mi napić się wody.
– I co, lepiej?-
-Wiesz, że pułkownik naprawdę cię lubi? I ma wobec ciebie jakieś plany.
Nie jesteś ciekaw jakie? Tam się coś dzieje.
Wiesz co, wiem coś, o czym ty nie wiesz.
On ma jasny umysł, ale obłąkaną duszę.
O, tak.
Myślę, że umiera.
Nienawidzi tego wszystkiego. Nienawidzi.
Ale...ten człowiek jest... - Brakło mu słów i wykonał okrągły gest dłonią.
-Czyta poezję na głos, kapujesz?
A jego głos...ten głos...
Lubi cię, dlatego jeszcze żyjesz.
Ma już plany co do ciebie.
Nie, nie... Nie mam zamiaru ci pomóc.
Ty mu pomożesz, stary. Ty mu pomożesz.
Co powiedzą, kiedy odejdzie?
Bo jak on umrze, wszystko się rozpieprzy.
Co o nim wtedy powiedzą?
Że był miłym człowiekiem, że był mądrym człowiekiem?
Że miał plany, że miał mądrość?
Gówno prawda, stary!
Czy ja mam być tym, który ma przekazać im prawdę?
Spójrz na mnie... Błąd.
Ty to zrobisz. Ty!
16.
   W nocy przyszedł do mnie Kurz. Wyglądał jak wielki pogański bóg, którym zresztą był.
Błyskawice darły niebo, a on przypatrywał mi się bez słowa. W końcu położył mi na kolanach odciętą głowę Kucharza.
- O Boże ! – Kucharz -  On chciał tylko gotować. Zginął przeze mnie.
Sine usta poruszyły się w jakimś dziwnym spazmie, jakby chciały szepnąć: „Zupa gotowa”. Płakałem z  żalu i bezsilności, a chmury rzygały deszczem. Było mi niedobrze.
    Zostałem sam. Kurz chciał mi pokazać, że nie mogę na nikogo liczyć, że jestem absolutnie zdany na jego łaskę.
    Dostałem wysokiej gorączki. Leżałem majacząc, niewiele pamiętam. Przenieśli mnie do bunkra, gdzie mieszkał Kurz. Zdawało mi się, że odprawiał nade mną modły pogański kapłan, prosząc Peruna o pomoc. Porządnie mnie okadził oczyszczającym dymem i włożył  pod materac solidny święty topór. Nie było wygodnie na nim leżeć, ale, o dziwo, choroba opuściła moje ciało.
   Zbliżała się noc przesilenia letniego, noc Kupały, tutaj zwana Palinocką.
Było gorąco, a ja słaby. Słuchałem z mojego posłania, jak pułkownik czyta na głos wiersze mazurskiego poety Tomasza Ludwika Jeziorkowskiego, który wyemigrował do Ameryki i pisał pod pseudonimem Thomas LJ  (Eliot) :

My, wydrążeni ludzie 
My, chochołowi ludzie 
Razem się kołyszemy 
Głowy napełnia nam słoma 
Nie znaczy nic nasza mowa 
Kiedy do siebie szepczemy 
Głos nasz jak suchej trawy 
Przez którą wiatr dmie 
Jak chrobot szczurzej łapy 
Na rozbitym szkle 
W suchej naszej piwnicy 

Kształty bez formy, cienie bez barwy 
Siła odjęta, gesty bez ruchu. 
(...)
Życie jest 
Albowiem Tuum est 
I tak się właśnie kończy świat 
I tak się właśnie kończy świat 
I tak się właśnie kończy świat 
Nie hukiem ale skomleniem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz