środa, 22 stycznia 2014

Mazurska Apokalipsa (mini-powieść w odcinkach) Odc.1-2



 1.
  Obudziłem się w obskurnym pokoju hotelowym. Wojna z separatystami mazurskimi trwała już od roku. Czekałem na nową misję zapijając się tanią whisky.

„Giżycko. Cholera. Wciąż tylko Giżycko. Codziennie się łudzę, że obudzę się w lesie. Z żoną prawie nie rozmawiałem. Powiedziałem tylko „zgoda”, kiedy zażądała rozwodu. Siedząc tutaj, chciałem być tam. Będąc tam, wciąż myślałem o powrocie do lasu.”
   Wreszcie otrzymałem zlecenie zlikwidowania pułkownika Waldemara Kurza, który dezerterując z polskiej armii, stworzył na pograniczu Okręgu Kaliningradzkiego swoją własną armię i quasi-państwo podległych mu tubylców. Poczuł się bogiem i pozbawiony czyjejkolwiek kontroli, zatracił swoje człowieczeństwo. Podobno słynął z tego, że jego jądra świeciły w ciemności.
   Łódź typu Nautica 1000 miała mnie dowieźć za most w Mamerkach.Jedyny problem w tym, że nie byłem sam. Załoga składała się prawie z samych staruszków. Rockandrollowców jedną nogą w grobie. Mechanik Jerry – mówili mu „Le Chef” – pochodził z Nowego Grodziska Mazowieckiego. Był zbyt nerwowy jak na Mazury. Pewnie i jak na Nowy Grodzisk Mazowiecki. Greg od dziobowych pięćdziesiątek był słynnym surferem ze Skotnik. Aż trudno uwierzyć, że w ogóle w życiu strzelał. Peter Czyścioch, Pan Czyścioch, z apartamentowca w południowych Chojnach. Tutejsze światło i przestrzeń kompletnie zakręciły mu w głowie.
I wreszcie Chris , Wódz. Misja może i była moja, ale łódź należała do Wodza.
   „Dzień Dobry, Mazury. Mówi do was Wojciech Mann. Temperatura w Giżycku dwadzieścia siedem stopni, wilgotność wysoka. Mam wiadomość od burmistrza dla chłopców na kwaterach w mieście. Jak robicie pranie, nie rozwieszajcie go na zewnątrz. Burmistrz chce, żeby miasto wyglądało porządnie. Następna piosenka jest dla Dużego Jasia z pierwszego batalionu trzydziestej piątej dywizji piechoty od chłopaków ze straży. Rolling Stones – Satisfaction.”


2.
Płynęliśmy powoli na północ. Pod koniec upalnego dnia przybiliśmy do gęsto zalesionego brzegu.
-Hej, Szefie, idę zebrać trochę grzybów.
-Weź kogoś z sobą.
-Ja z nim pójdę.- zaproponowałem
-Le Chef
-Tak, sir?
-Dlaczego cię tak nazywają?
-Czyli jak, sir?
-Kucharz. Bo lubisz grzyby i inne takie?
-Nie, sir. Ja naprawdę jestem kucharzem. Jestem sosjerem.
-Sosjerem? A kto to jest sosjer?
-Specjalizujemy się w sosach.
-Tu muszą być gdzieś grzyby.
Nagle coś zaszeleściło w krzakach. Odruchowo przeładowałem kałacha i przywarłem do ściółki.
-Co jest? Mazurzy?- wyszeptał kucharz. Wpatrywaliśmy się w niewyraźny kształt majaczący w gęstwinie, który nagle wypadł prosto na nas i zaczął szarżować z przeraźliwym kwikiem. -Uważaj! To pieprzony dzik!
-To dzik, człowieku! dzik!
Zaczęliśmy panicznie uciekać w kierunku łodzi, strzelając na oślep za siebie. Za nami biegł rozwścieczony odyniec. Wódz słysząc strzały odpalił silnik i wskoczywszy na pokład ruszyliśmy z kopyta. Greg ostrzeliwał brzeg lasu z pięćdziesiątki.
- Pierdolony dzik! –
- Dzik?-
- Nie po to tu przyjechałem!
Jedyne co chcę robić, to gotować, kurwa!
Ja tylko chcę się, kurwa, nauczyć gotować!
-Już się uspokój. Wszystko w porządku.
Wszystko będzie w porządku.
W porządku.-
 Czytaj dalej : http://jbogusiak.blogspot.com/2014/01/mazurska-apokalipsa-mini-powiesc-w_23.html

3 komentarze:

  1. dobry poczatek...ale jadra w ciemnosci swiecace to juz Czarnobyl

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest, ok. Zaczyna się dobrze, znaczy.....a będzie
    jakaś kobitka?

    OdpowiedzUsuń