28.08.WTOREK
Poszliśmy na jeszcze inną plażę, od strony otwartego morza, za półwyspem z cmentarzem.
Jeśli ktoś byłby zaspany, to od razu nabrałby wigoru po
kąpieli. Ja nabrałem, bo woda była lodowata. Pokryty gęsią skórką i ze
zjeżonymi włosami na plecach pobiłem rekord Phelpsa w crawlu na 100 m.
Oczywiście, nieoficjalnie.
Aby się rozgrzać idziemy kawał drogi na zachodni koniec Supetaru, za hotel Amor.
Widziałem w internecie, że jest tam fajna zatoczka. Zgadza się, miejsce fantastyczne, polecam.
Fale rozbijają się o brzeg, próbuję uchwycić na zdjęciu ten właściwy moment i woda moczy mi spodnie do kolan.
Kupujemy na targu torbę fig i butelkę Travaricy z pływającym tajemniczym zielskiem.
Wygląda jak formalinowy preparat z lekcji biologii. Po powrocie
do domu przepraszam się z wczorajszym czerwonym winem. Dziś jest
całkiem znośne, zimne i wytrawne. Sączę je na balkonie pisząc te słowa.
Nieco rozprasza mnie gadająca papuga sąsiadów. OK prawdę mówiąc, wkurza
mnie, bo w kółko powtarza
"Kiki, kiki" i gwiżdże "fiu-fiu". Można rzec, dziób jej
się nie zamyka.
Powoli wychodzi na jaw, że przesadziliśmy ze
słońcem, mimo smarowania i chowania się w cieniu.
Tu jakieś piekące udo,
a tam znów spalony, jak u pana Kmicica, bok.
W RIVIE zjadamy na
kolację jagnięcinę z grilla popijając czerwonym winem. Ewa wspomina
szaszłyki
i potrawkę z baraniny, które przyrządzili Arabowie z jej roku
na plenerze w Mirsku. Wspomniana uczta przyćmiła, niestety, dzisiejszą,
ale mnie i tak jest dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz