niedziela, 22 grudnia 2013

PODRÓŻ DO WNĘTRZA NOSA

    Do planowego pobytu w szpitalu trzeba się bardzo dobrze przygotować. Nie należy lekceważyć wielorakich aspektów życia we współczesnej quasi-kapitalistycznej rzeczywistości.
Ja do zabiegu prostowania przegrody nosa i oczyszczania zatok przygotowywałem się 8 miesięcy, a i to 
mało, jak myślę.


    Po pierwsze : przede wszystkim porządnie się odżywiłem, w myśl zasady: „Pierwej chudy zdechnie , niż gruby schudnie”. Stawka żywieniowa w szpitalach jest dwukrotnie niższa niż w więzieniach (5-6 zł), więc żeby przeżyć, trzeba jeść na zapas.
    Po drugie, bardzo ważną rzeczą jest odpowiednie nawodnienie organizmu. Tu można rzec, że pracujemy z kolegami nad tą sprawą, już od kilku lat, co piątek. Używamy w tym celu piwa, które nie dość, że jest smaczne, to jest bardzo bogate w witaminy i mikroelementy.
    Po trzecie, by ułatwić pracę laryngologom, należy poszerzyć maksymalnie dostęp do pola operacyjnego przez np. dłubanie w nosie. Znany to i tani sposób.
Najlepiej zasiąść przed telewizorem podczas odmóżdżającego serialu i oczyścić umysł z wszelkich myśli. Człowiek popada w stan podobny do hipnozy, czy też stuporu, a wtedy palec sam wędruje gdzie trzeba.
Choć starożytni Rzymianie twierdzili, iż „digitus flat ubi vult”, to trzeba zdać się na na tzw mądrość ciała.
Mówi się: O, ten to palcem do dupy by nie trafił.
Ale do nosa trafi każdy. I młody smark i stary babol.
Niektórzy z moich znajomych poszerzają nie tylko pole manewru dla lekarzy, lecz granice doznań.
Oni do nosa wkładają różnego rodzaju tutki, przez które wciągają biały proszek.
Oprócz białych rozszerzonych nozdrzy posiadają błyszczące oczy o poszerzonych źrenicach.
Czyżby mieli drugą wizytę, u okulisty?

   W przeddzień pójścia do szpitala, zgodnie z zaleceniami, pościłem i medytowałem już od 14 , a od 20  przestałem przyjmować i oddawać płyny. Koniec z seksem i zbrodnią. Nad ranem puściłem ostatniego czerwonego kura i malowanego ptaka. Dumny byłem ze swego wspaniałego przygotowania. Może zbyt wspaniałego?
Chyba jednak przetrenowałem się w tych przygotowaniach.
Haniebnie spóźniłem się do szpitala, przez korki.
Nie wziąłem :
ręcznika
kubka
sztućców
i najważniejsze, to brak aktualnego ubezpieczenia na druku RMUA.
Przyjęli mnie, bo przysiągłem, żejakBogakocham, jestem ubezpieczony w ZUS-ie i dostarczę druczek później.

   Niepotrzebnie powstrzymywałem się od jedzenia i picia, bo zabieg dopiero nazajutrz.
Lekarka zbadała przez nos mój mózg chyba, bo długi na 20 cm szpilowaty wziernik, poczułem w czubku głowy.
„A kichaniu jego, nie było końca” zanotowano w szpitalnych archiwach. 
Zjadłem lichy obiadek w południe i znów post. Te malutkie obiady nie mogą być smaczne, bo taki wygłodniały pacjent „nosem by je wciągnął”, co zwłaszcza na laryngologii, groziłoby poważnymi powikłaniami.
Poszliśmy z kolegami z celi, oops przepraszam, z sali na papierosa. Maciek (nazwany później Krwawym), Jacek (łysy głodomór) i ja trzęśliśmy się w szlafroczkach i papuciach tuż za WYJ.EWAK. I tak do wieczora ze cztery razy.
Ewa przywiozła mi RMUA, schowałem do szuflady jak jakiś skarb.
A kolega Jacek, ze swojej szuflady, wyciągnął swój skarb - aromatyczną mielonkę w puszce, którą błyskawicznie opędzlował w 5 minut. Burczało mi głośno w brzuchu z głodu i pragnienia. 
Założyli mi wenflon i dali kroplówkę.
W nocy miałem taki sen: przyszła pielęgniarka, podobna do Siostry Jackie – też brzydka i też nawalona prochami ( wszyscy trzej byliśmy zgodni, co do jej stanu).
Myliły jej się nazwiska, upuściła dwa razy karty choroby, ale kroplówki podłączała fachowo.
Mierzyła po kilka razy ciśnienie i temperaturę, ale próbując zapisać wyniki – zapominała je po przejściu dwóch kroków. W końcu wyciągnęła czerwone tabletki nasenne :
- Kto chce przenieść się do MATRIXA?-
O ile dobrze pamiętam film, to Morfeusz dawał Neo wybór, więc pytam:
- A gdzie niebieskie?-
- Niebieskich – rzekła z naciskiem Jackie – nie dajemy facetom.
Minęło ok 20 minut, pomalutku usypiamy. Jackie zagląda do nas i pyta
- Nie zostawiłam tutaj kart? -

Od rana bombardowany jestem SMSami od żony
Ż - Jak noc?
J - OK
Ż – Jak samopoczucie?
J – Super, mam swój wenflonik w żyle, dostałem antybiotyk i koszulkę operacyjną
Ż – O której operacja?
J – Ok. 12
Ż – A kiedy wyjdziesz?
J – Chyba w czwartek
Ż – O której się obudzisz?
J – O 13.18 i 41 sek.
Ż – A poważnie?
J – Daj już spokój!
Ż – Nie możesz mi powiedzieć?
J – Dobrze. Patrz w kierunku szpitala. Jak zobaczysz biały dym, to będę PO.
Ż – To o której mam przyjechać?
J – Do 20 wolno odwiedzać
Ż – No powiedz
J – Męczysz mnie i denerwujesz. Over.
Ładują we mnie kroplówkę po kroplówce – antybiotyk, nawodnienie, uspokajające.
Wcześniej przebrałem się w białą koszulkę operacyjną – na tyle krótką, że widać kino,
ale z przedłużanym tyłem, który nieuważny pacjent może łatwo umoczyć w klozecie.
Zdjęcie003.jpg

Podobny problem mają dyplomaci i dyrygenci, którzy noszą fraki lub tzw jaskółki .
Łykam „głupiego jasia” i po pewnym czasie ładują mnie na wózek. Pędzimy korytarzami.
W ręce ściskam RMUA i kiedy mijamy dział Statystyki Szpitala, zręcznym ruchem przybijam druk na czole mijanej urzędniczki. :smo:
„Głupi jaś” zaczyna działać. Widzę nadwyraźnie, a tekst piosenki pasuje jak ulał -
Linie proste falują
Zamiast kwadratów – romby.
W każdym głosie słychać w całym bezwstydzie
Ostatecznego dnia trąby.
Przetaczam się na stół operacyjny. Lewa ręka z wenflonem leży gdzieś tam, hen, w ciemnościach.
(Bębny, bębny w ciemnościach)
Prawą krępują mi do tułowia. Widzę, oczami wyobraźni, tabliczkę na ścianie :
„Pacjent przypięty, jest mniej awanturujący się!” :)
Nie widzę nikogo, tylko głos anestezjologa mówi :
- Proszę spokojnie oddychać – podtyka mi przed twarz buchającą narkozą maskę.
(tu przypomina mi się dowcip o nietrzeźwym anestezjologu:
Pacjent, już na stole, protestuje - Pan jest pijany!-
Ja pijany?- bełkotliwie mówi A.- Szkoda, że Pan chirurga nie widział !-
)
Rozweselony, uśmiechając się błogo, wciągam do płuc usypiacza.
-...cztery, pięć...i...- CIEMNOŚĆ.

Budzę się w swojej sali, przeczołguję na łóżko, a sisters of mercy ładują mi bez miłosierdzia kolejne kroplówki i zastrzyki.
Powoli wraca mi świadomość.
Są pod sufitem dwa źródła głośnego brzęczenia w kolorze niebieskim :!: , a na peryferiach widzenia utrzymuje się żółtobrązowa mgła. Niebieskie brzęczki cichną stopniowo i rozpuszczają się bez śladu. Skupiam się na tworzeniu czerwonych szlaczków z cieknącego nosa na białej ligninie.
Nos mnie nie boli, może trochę dziąsła nad górnymi zębami i prawa ręka (myślę, że mi zbyt ciasno ją przypięli
i złapał mnie skurcz). W podetkniętym przez M. lusterku widzę, że z nosa sterczą mi dwa żółte tampony, jak dwa naboje w komorach Magnum 457.
Sprawdzam jeszcze coś. Mój brat, przed pójściem do szpitala, ostrzegał mnie:
„Niech ci nie wytną tych dwóch wiszących polipów, wiesz tam na dole”. Uff, wszystko gra.
Podczas oglądania w telewizji felietonu o dokarmianiu dzików żołędziami, wchodzi siostra.
Usuwa mi tampony z nosa z nieprzyjemnym chrzęstem i chlupotem płynącej krwi. Okazują się nadspodziewanie długie ok.12 cm, ale krew dosyć szybko przestaje lecieć.
MOGĘ SWOBODNIE ODDYCHAĆ! CZUJĘ WSZYSTKIE ZAPACHY, NAWET ZAPACH
ŻOŁĘDZI Z TELEWIZORA – ŚWIETNA ROBOTA PANI DOKTOR!

   Jestem zdyscyplinowanym pacjentem i przestrzegam diety – piję wodę dopiero po 20-tej i zjadam jogurt.
W nocy inna pielęgniarka wali mi zastrzyk przez wenflon, ale spieszy się i robi to za szybko. Protestuję, bo boli jak jasna cholera. „Musi trochę boleć, wszystko w porządku”- uspokaja mnie.
Rano dłoń przypomina nadmuchiwaną poduszkę. Głupia pinda rozwaliła mi żyłę i wszystkie płyny poszły obok.
Usuwają mi wenflon i zakładają nowy, w nowej ręce.
W starej zostaje dziura, z której sączy się różowa ciecz.
- Pan se wacik przyciśnie -
Pamiętacie Spidermana? Przechylał nadgarstek i wystrzeliwał płynną substancję, zastygającą w pajęczynę.
Ja pochylam dłoń w dół i wtedy z dziurki wylatuje pod ciśnieniem cienka strużka, coś jak ze śmigusówki w Lany Poniedziałek.
Niestety, po 3 godzinach zbiornik nadgarstkowy jest pusty i koniec zabawy.
Dzisiaj ja zamieniam się w obserwatora, a moi dwaj towarzysze niedoli czekają na zabieg.
J. ukradkiem pożera snickersa, M. cierpliwie pości, a ja zjadam królewskie śniadanie :
dwie cienkie kromki angielki (bułki paryskiej, weki), kosteczka masła, kapka dżemu
i kawa(?) z mlekiem. Szkoda, że nos opuchnięty i zatkany, nie czuję w ogóle zapachu i smaku potraw.
Chłopcy łykają „głupiego jasia” i po chwili J. mocno usypia. Czekanie się przeciąga, w końcu po 2 godzinach J.
się budzi. Próbuję go nabrać – No, jak było? Jak się czujesz?-
J. obmacuje delikatnie nos i już wie, że to był żart.
I w tym momencie go zabierają na operację. Po 40 minutach jest z powrotem. Teraz biorą M.
Wraca po 30 minutach – hura! nowy rekord oddziału!
Moja dobra, aczkolwiek nieco toksyczna, Mama , przywozi mi w południe krupnik w termosie. :)
Szkoda, że nie czuję smaku, bo krupnik mojej Mamy zawsze jest pyszny. Wyławiam łyżką z talerza coś dziwnego
– torebkę po herbacie ekspresowej.
Mama zapomniała umyć termos! Nie denerwuję się, widząc jej zakłopotanie. Robi mi się trochę smutno – jak wtedy, gdy do bitej śmietany, zamiast cukru-pudru dodała mąki ziemniaczanej.
Starość nie radość – kochana Mama ma prawie 80 lat. Mama odjeżdża i zostajemy sami.
M. ma w nosie ogromne tampony, widocznie mocno krwawił. Rzeczywiście, po ich usunięciu, jucha cieknie mu po ustach, brodzie, szyi. Pielęgniarka podsuwa mu pod brodę nerkę, mówiąc:
„ O, czerninka będzie Ha, Ha, Ha”
I tak leżymy sobie, trzech facetów podłączonych do kroplówek, chlipiących nochalami i barwiących na czerwono
tony ligniny. Nie wolno smarkać, bo w nosie umieszczone są plastikowe płytki, usztywniające tymczasowo przegrodę (usuwa się je po tygodniu).
Chyba wraca mi zdrowie, w czasie rozmowy z lekarką zauważam, że jest to piękna i zgrabna kobieta, odruchowo wciągam brzuch i poprawiam fałdki szlafroka. Próbuję żartować, zagaduję,lecz daremnie.
Jestem dla niej tylko i wyłącznie pacjentem i 15 przegrodą nosa, którą operowała w tym tygodniu.  

   Ostatni wieczór, w telewizji leci mecz. Składamy się solidarnie na automat telewizora - 2zł/h
Oglądam jednym okiem, bo zaczynam spisywać wrażenia. Koledzy w przerwie meczu wyskakują na pierwszą wytęsknioną fajeczkę.
Przypominam sobie różne utwory z motywem szpitala: Szwejk, Paragraf 22, Lot nad kukułczym gniazdem, Ptasiek, Pożegnanie z bronią, co tam jeszcze było? MASH i ….
Rozmyślania przerywa wieczorna pielęgniarka, rozdzielająca kroplówki. Jest miła, uśmiechnięta i ciepła, aż do momentu, gdy nasze pogodne pogaduszki jakoś skręciły na temat Żydów.
Jej twarz zrobiła się mroczna i zacięta, gdy opowiadała jak została źle potraktowana przez agentów Mossadu.
Było to podczas pielgrzymki do Ziemi Św., jeszcze na lotnisku Lublinek.(samolot był izraelski).
Na to J. zaczął wykrzykiwać, jak on też nienawidzi żydów, a M. mu przytakiwał i dorzucał swoje.
Znacie określenie „mimikra”? Upodobnij się do otoczenia, a przeżyjesz. Zachowałem się podobnie, jak moi towarzysze. A nawet bardziej...
Wybiegliśmy z pochodniami na korytarz polować na żyda. Ktoś zaczął protestować i tym się od razu zdemaskował. U innego znaleźliśmy „Gazetę Koszerną”, a jedna siostra spojrzała krzywo, semicko po prostu - sprawa była prosta.
Co prawda nasze koślawe nosy też by nie przeszły podczas badania aryjskości, ale to był dobry pretekst, by rozprawić się z tymi wykształciuchami-lekarzami. Operując nosy pozwalają żydom ukryć się wśród prawdziwych Polaków. Żydowskie pachołki!
Zapędziliśmy wszystkich do szpitalnej stodoły i podłożyliśmy ogień.....

Uff ! Z tego potwornego koszmaru wyrywa mnie wieczorna pielęgniarka, rozdzielająca kroplówki.
Jest miła, uśmiechnięta i ciepła, aż do momentu, gdy.....

6 komentarzy: