Wieczorem idziemy
na kolację do gospodarzy. Założyłem nawet koszulę, ale kołnierzyk obciera mi
opaloną szyję. Po kilku ruchach mam ślady na szyi, jakby dopiero co żona próbowała
mnie udusić sznurem od bielizny. Svjetana jeszcze nie ma, bo obrabia winnicę. Zjawia się po
chwili i zasiada za stołem jak prawdziwy
chorwacki maczo, w podkoszulce na ramiączka. Nieogolona gęba upodabnia go do
archetypicznego bohatera filmów o jugosłowiańskich partyzantach. Odstawia do
kąta kałacha, granaty odkłada na paterę z owocami.
Proponuje na wstępie po kieliszku rakii.
Mocna, staram się nie chuchać w kierunku palącej się świeczki, żeby pożaru nie
wzniecić, jak to przydarzyło się kiedyś jednemu Krakusowi pijącemu jak smok.
Kolacja przyzwoita, ale bez fajerwerków. Duży stół wielkości kortu tenisowego stwarza konieczność podawania sobie półmisków z potrawami. Dobrze, że rozgrzałem się w domu, bo szykuje się całkiem ciekawy pojedynek w deblu POLSKA – CHORWACJA.
Kolacja przyzwoita, ale bez fajerwerków. Duży stół wielkości kortu tenisowego stwarza konieczność podawania sobie półmisków z potrawami. Dobrze, że rozgrzałem się w domu, bo szykuje się całkiem ciekawy pojedynek w deblu POLSKA – CHORWACJA.
Margita serwuje po przekątnej cevapcići, ja
przechwytuję i odpowiadam kabanosami, co nam zostały od przyjazdu. Svjetan
atakuje z flanki pljeskavicą, chytrze dla zmyłki wlewając białe wino do
szklaneczek, do tego frytki i sałatka z pomidorów i ogórków. Ewa zgłasza podwójny
błąd serwisowy i prosi o chwilę przerwy. Margita podbiega do siatki i skraca
dystans puszczając podkręcany talerz z karkówką z grilla. Startuję jak rakieta,
by odebrać i zagrać chytrego returna. Niestety, pośliznąłem się na podstępnym ogórku
leżącym pod stołem i spóźniłem o ułamki sekundy. To wystarczyło, by danie
minęło moją wyciągniętą rękę.
Punkt dla Chorwacji.
Na ten
bezprzykładny i niczym nieusprawiedliwiony akt agresji odpowiadamy kiełbaską
myśliwską robioną z tuczonych piwem i golonką dewizowych myśliwych. Posyłam ją
wysokim lobem. Svjetan próbuje ją dosięgnąć, niestety, wychyla się na krześle
za bardzo
do tyłu i zwala z łoskotem na ziemię. As serwisowy. Publiczność
szaleje, ale krótko, bo dzielny Chorwat zbiera
się nawet dosyć szybko. Lekko oszołomiony pogryza polską wędlinę i jest bezradny w obliczu naszego kontrataku.
Zyskujemy przewagę.
Teraz następuje szybka wymiana zakąsek.
Pomidor – ogórek.
Ogórek – papryka.
Papryka – oliwki.
Svjetan słania się na krześle, widać po nim pierwsze oznaki
zmęczenia. Jednak trzyma się dzięki niesamowitemu doświadczeniu. Podziwiamy
nienaganną pewność w ruchu nadgarstka, ten gest
i płynność w nalewaniu wina.
Nagle twarz S. krzywi bolesny grymas.
To odezwała się stara
kontuzja - ból przy przechylaniu butelki, dolegliwość znana w niektórych
kręgach jako łokieć winiarza.
Wykorzystuję jego
chwilę słabości, skracam dystans i zmuszam
go do słuchania o moich sukcesach w produkcji wina z naszych kwaśnych
działkowych winogron. Wtem S. zbiera siły, uśmiecha się chytrze i znienacka
wyciąga butelkę czerwonego. I to jakiego! Poemat smaku i bukietu. Nogi mi się
lekko ugięły, czoło zrosił pot. Ale nie daję tego po sobie poznać i z twarzą pogodną
jak niebo nad Adriatykiem, wytaczam artylerię w postaci butelki z Krupnikiem.
Ha! Mam cię bratku.
S. wypija ostrożnie, mruży oczy i cmoka mrucząc ...med...
med.. Dziwi się, że taki mocny.
- Jak to mocny - U nas piją to dzieci w przedszkolach do
herbatników na podwieczorek –
A potem roztaczam wizję polskiej tysiącletniej tradycji
warzenia alkoholu z miodu i cukru.
Nawet rok bitwy pod Grunwaldem -1410- zawiera w sobie ukrytą
informację o pędzeniu bimbru, który dodał animuszu polskim chorągwiom. Wzmianka
o walkach z Niemcami powoduje błysk w oku Svjetana.
Zgrabnie przechodzę do nalewek z wiśni, derenia, żurawiny i
malin, a wtedy nieoczekiwanie z odsieczą mężowi przybywa Margita, nalewając, wydobytą
nie wiadomo skąd, domową wiśniówkę. Słabe to było, może ze 20%, ale smaczne i
pozbawiające koncentracji. Gospodyni wykorzystuje to podle. Wyskakuje w górę i rąbie
z woleja dziwnym trunkiem, nazwanym „mrtina”.
Nie wiem, co to było, bo nie mogliśmy znaleźć właściwych odpowiedników w naszym
słowniku. Mocne zagranie, nie bez problemów je przyjęliśmy. Jeśli nawet
przegramy, to w dobrym stylu.
A potem atmosfera oklapła, bo przyszła
rodzina Włochów. Wczasowicze, jak i my.
Jacyś tacy grubi, kluchowaci.
Ona cała we wstążkach (tagliatelle) i kokardkach (farfalle),
w uszach kolczyki – świderki.(fusilli). On ledwo mieści się dżinsy rurki (cannelloni),
obszarpane na dole z wiszącymi nitkami (capellini). Za to córka przeciwnie –
cienka jak spaghetti, spódnica w kolorze szpinaku, piersi jak dojrzałe
pomidory, na nich naszyjnik z muszli (conchiglioni). Apetyczna, sprężysta,
można rzec al dente.
Mecz stracił tempo. Dekoncentracja zupełna, wzrok nieustannie błądzi po włoskich pagórkach. Rozmowa też już nie taka, z gospodarzami mówiłem mieszanką prasłowiańską (polski, rosyjski, czeski, słowacki i trochę chorwackiego) a tu z Włochami próbuję dogadać się moją kulawą angielszczyzną. Oczywiście bardzo głośno, żeby mnie dobrze zrozumieli. Ewa ucisza mnie co chwila i w końcu parska śmiechem, podczas mojej opowieści o wspólnych korzeniach, bulwach i kłączach w postaci warzyw, które przywiozła do Polski królowa Bona Sforza. Zwłaszcza burakach, mówię z naciskiem, spoglądając znacząco na Włocha.
Svjetan ziewa, żegnamy się więc, dziękując za miły wieczór. Myślę, że wynik morderczego pojedynku można uznać za remisowy. Na miękkich nogach wracamy do szatni tj pokoju.
Mecz stracił tempo. Dekoncentracja zupełna, wzrok nieustannie błądzi po włoskich pagórkach. Rozmowa też już nie taka, z gospodarzami mówiłem mieszanką prasłowiańską (polski, rosyjski, czeski, słowacki i trochę chorwackiego) a tu z Włochami próbuję dogadać się moją kulawą angielszczyzną. Oczywiście bardzo głośno, żeby mnie dobrze zrozumieli. Ewa ucisza mnie co chwila i w końcu parska śmiechem, podczas mojej opowieści o wspólnych korzeniach, bulwach i kłączach w postaci warzyw, które przywiozła do Polski królowa Bona Sforza. Zwłaszcza burakach, mówię z naciskiem, spoglądając znacząco na Włocha.
Svjetan ziewa, żegnamy się więc, dziękując za miły wieczór. Myślę, że wynik morderczego pojedynku można uznać za remisowy. Na miękkich nogach wracamy do szatni tj pokoju.
Za rok rewanż?. Być może.
Włosi też jutro wyjeżdżają. Pasta mañana, makaroniarze. Laku
noć. Dobranoc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz