Postanowiliśmy z kolegą Piotrem, że wyskoczymy na kilka dni
do Zakopanego, z dziećmi. Zbliżał się termin wyjazdu, a mnie wlazł jakiś ból w
pośladek, no nie miał kiedy. Utykałem nieco, ale miałem nadzieję, że samo przejdzie.
Niestety nie przeszło, a kilkugodzinna podróż samochodem
jeszcze nasiliła objawy.
RWA kulszowa! Prawa noga niesprawna całkowicie. Problemem
było wejście po schodach na 2 piętro, gdzie mieliśmy pokoje. Wrzucałem rękami
nogę na stopień, dostawiałem drugą i jakoś szło.Tak. Jakoś.
A przecież przyjechaliśmy
chodzić po górach!
Zadzwoniłem do mieszkających w Zakopanem znajomych, państwa
R., prosząc o kontakt z jakimś lekarzem, znachorem lub szamanem.
Okazało się, że pani R. gości u siebie masażystkę z Krakowa,
która mi pomoże.
Piotr zawiózł mnie do ich domu, ustaliłem zakres i cenę
masażu i dobra kobieta przystąpiła do pracy. Seans odbywał się w pokoju na
parterze, leżałem w samych gatkach na kocu, na podłodze. Terapeutka miętosiła
mi nogę, masowała kręgosłup, w końcu opuściła mi gatki i zajęła się bolesnym
pośladkiem.
W tym momencie do pokoju weszli państwo R., stanęli w
otwartych drzwiach i jakby nigdy nic, zaczęli
ze mną gawędzić. Mnie trochę
przeszkadzała wypięta na nich dupa, im nie.
Przez otwarte drzwi byłem widoczny również dla gości państwa
R., którzy przechodzili korytarzem w nader licznej reprezentacji.
Ale atrakcje w tym Zakopanem! Dobrze, że nie robili sobie
zdjęć, jak z białym misiem na Krupówkach.
Po masażu poczułem się lepiej, mogłem już samodzielnie kuśtykać. Resztę dnia spędziliśmy z synem w mieście,
korzystając z różnych rozrywek.
Następnego dnia kolejny zabieg u państwa R.. Poprosiłem
masażystkę, by zamknęła drzwi na klucz i nie dopuściła do żenującej sytuacji z
dnia poprzedniego.
Złote kobiece ręce zdziałały cuda i już tego samego dnia
przeszedłem samodzielnie z Łysej Polany do Morskiego Oka i z powrotem. Kulałem
trochę, ale ból zmniejszał się z każdą godziną.
Trzeciego dnia mogliśmy już pójść na prawdziwą wycieczkę w
góry. Przeszliśmy od Kasprowego Wierchu do Kopy Kondrackiej, a potem z Tomkiem
(6 lat) zdobyliśmy Giewont. W schronisku na Hali Kondratowej kupiłem mu
pamiątkowy metalowy znaczek, który nosił dumnie do końca pobytu.
Podobnie zresztą jak drewnianą ciupagę.
A ja, pod Gubałówką, kupiłem sobie pięknie rzeźbione,
zdobione parzenicami i oklejone muszelkami –
kule pod pachy.
Tak na wszelki wypadek, na zaś. Czuję się już lepiej, może skoczę na Rysy.
Maja 11 i Tomek 6.
Kasprowy Wierch
Dolina Cicha i mglista.
Dzieci strzegą polskich granic. |
Pod krzyżem, na Giewoncie |
Schronisko na Hali Kondratowej |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz