wtorek, 3 czerwca 2014

Z Rwą w Tatrach.1999

   A wrzesień był piękny tego roku…1999.
Postanowiliśmy z kolegą Piotrem, że wyskoczymy na kilka dni do Zakopanego, z dziećmi. Zbliżał się termin wyjazdu, a mnie wlazł jakiś ból w pośladek, no nie miał kiedy. Utykałem nieco, ale miałem nadzieję, że samo przejdzie.
   Niestety nie przeszło, a kilkugodzinna podróż samochodem jeszcze nasiliła objawy.
RWA kulszowa! Prawa noga niesprawna całkowicie. Problemem było wejście po schodach na 2 piętro, gdzie mieliśmy pokoje. Wrzucałem rękami nogę na stopień, dostawiałem drugą i jakoś szło.Tak. Jakoś.
A przecież przyjechaliśmy chodzić po górach!
Zadzwoniłem do mieszkających w Zakopanem znajomych, państwa R., prosząc o kontakt z jakimś lekarzem, znachorem lub szamanem.
Okazało się, że pani R. gości u siebie masażystkę z Krakowa, która mi pomoże.
   Piotr zawiózł mnie do ich domu, ustaliłem zakres i cenę masażu i dobra kobieta przystąpiła do pracy. Seans odbywał się w pokoju na parterze, leżałem w samych gatkach na kocu, na podłodze. Terapeutka miętosiła mi nogę, masowała kręgosłup, w końcu opuściła mi gatki i zajęła się bolesnym pośladkiem.
W tym momencie do pokoju weszli państwo R., stanęli w otwartych drzwiach i jakby nigdy nic, zaczęli 
ze mną gawędzić. Mnie trochę przeszkadzała wypięta na nich dupa, im nie.
Przez otwarte drzwi byłem widoczny również dla gości państwa R., którzy przechodzili korytarzem w nader licznej reprezentacji.
Ale atrakcje w tym Zakopanem! Dobrze, że nie robili sobie zdjęć, jak z białym misiem na Krupówkach.
Po masażu poczułem się lepiej, mogłem już samodzielnie kuśtykać.  Resztę dnia spędziliśmy z synem w mieście, korzystając z różnych rozrywek.
Następnego dnia kolejny zabieg u państwa R.. Poprosiłem masażystkę, by zamknęła drzwi na klucz i nie dopuściła do żenującej sytuacji z dnia poprzedniego.
Złote kobiece ręce zdziałały cuda i już tego samego dnia przeszedłem samodzielnie z Łysej Polany do Morskiego Oka i z powrotem. Kulałem trochę, ale ból zmniejszał się z każdą godziną.
Trzeciego dnia mogliśmy już pójść na prawdziwą wycieczkę w góry. Przeszliśmy od Kasprowego Wierchu do Kopy Kondrackiej, a potem z Tomkiem (6 lat) zdobyliśmy Giewont. W schronisku na Hali Kondratowej kupiłem mu pamiątkowy metalowy znaczek, który nosił dumnie do końca pobytu.
Podobnie zresztą jak drewnianą ciupagę.
A ja, pod Gubałówką, kupiłem sobie pięknie rzeźbione, zdobione parzenicami i oklejone muszelkami –
 kule pod pachy.
Tak na wszelki wypadek, na zaś.
 Dom pana Tadeusza Maśniaka w Koscielisku


 Czuję się już lepiej, może skoczę na Rysy.


Maja 11 i Tomek 6.
Kasprowy Wierch

Dolina Cicha i mglista.
Dzieci strzegą polskich granic.



Pod krzyżem, na Giewoncie
Schronisko na Hali Kondratowej



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz