Od początku chodzenia mojego syna do podstawówki, byłem dyżurnym Mikołajem na klasowych wigiliach.
Tak było aż do piątej klasy, kiedy młodzież uznała, że jest już za dorosła na podobne dziecinady.
Ale w czwartej klasie jeszcze byłem Mikołajem pełną gębą (a gębę mam odpowiednią).
Do brzucha przywiązałem poduszkę. Siwa peruka, wąsy, broda i czerwony kubrak dopełniały mój strój. Pastorał powstał na bazie bambusowej laski mojego dziadka i kija od mopa okręconego aluminiową folią. Prezenty zapakowane do płóciennego worka - no Mikołaj, że mucha nie siada.
Scenariusz wieczoru wigilijnego w naszej klasie był taki, że dzieci przygotowały dla rodziców przedstawienie, a na koniec wołały:
"Przyjdź święty Mikołaju!"
Czekałem więc na korytarzu na swoje wielkie wejście. Spacerowałem dostojnie, nasłuchując umówionego sygnału.
Tymczasem, z innej klasy na końcu korytarza, wyjrzały dzieci - na oko, pierwszaki.
"Mikołaj, Mikołaj chodzi po korytarzu", rozniosła się wiadomość.
Na korytarz wysypała się ich cała gromada i powoli, nieśmiało, zaczęły się do mnie zbliżać.
Udaję, że ich nie zauważam, chodzę miarowym krokiem, podpierając się pastorałem.
Maluchy podchodzą coraz bliżej, co śmielsze zaczynają mnie zaczepiać - "Mikołaju, co tu robisz?"
Milczę i chodzę dalej.
Dzieci ośmieliły się i straciły czujność.
Wtedy zaszarżowałem prosto na nie, jak rozjuszony odyniec, rycząc przeraźliwie:
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA !
i wymachując groźnie pastorałem.
Dzieci wpadły w popłoch. Z krzykiem i piskiem uciekły do swojej klasy.
DOBRA ROBOTA - pomyślałem w duchu - NIECH WIEDZĄ BACHORY, ŻE Z MIKOŁAJEM ŻARTÓW NIE MA.
"Przyjdź święty Mikołaju" usłyszałem wołanie z klasy syna.
Uśmiechnąłem się złowieszczo : CZY NA PEWNO TEGO CHCECIE?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz