CHY…YYY. Nie mogę
zaczerpnąć tchu. Walczę o malutką porcję powietrza.
CHY…YYY. Jak wtedy,
gdy w przedszkolu spadłem z murku płasko na plecy.
CHY…YYY. To ja tak
chrypię? Chyba ja, no bo kto?
Tlen? Tlen. Tlen,
tak, tlen. Lepiej z każdym płytkim oddechem, cichnie chrypienie,
aż w końcu oddycham
równo i głęboko.
Na brzuchu coś
przeszkadza, opatrunek jak płaska paczka przyczepiona do boku.
Pić! Dwie krople wody
ze strzykawki padają na wyschnięte usta.Ulga.
Zaczynam chodzić, a właściwie człapać w
tempie późnoemeryckim. Zgięty, trzymający się ręką za pocerowany bok. Z boku
wystaje rurka, czyli dren.
Mijam na korytarzu
innych pacjentów, podobnych do mnie, rekonwalescentów.
W głowie błyska mi
scena jak z jakiegoś surrealistycznego filmu:
Przez chwilę widzę oczami wyobraźni, jak
skurczeni chorzy prostują się i zaczynają bawić się w ganianego,
jak mali chłopcy, którymi kiedyś byli.
Głód, przywraca mnie
do rzeczywistości i przypomina , że nie
jadłem od trzech dni. Mogę już zjeść kolację. I znowu człap, człap do końca
korytarza, który ma 155 płytek długości.
SONET
SZPITALNY
Zasypia
miasto, gasną sioła.
Cichutko
mruczy sztuczna nerka.
Zamiera
gra wesoła w berka,
Salowa
na kolację woła.
Dotykam
usty spoconego czoła*,
Męcząca
ta prościutka gierka.
Od
diety sterczą mi żeberka.
Bezsilny
mocarz, dołem dupa goła.
Patrzę
na pół plasterka serka,
Głód,
jak przez wiatr targana poła.
I
w głowie rodzi się rozterka:
Czy
w euforię popaść zgoła,
Że
taka czeka mnie wyżerka?
Czy
w bezdennego runąć doła?
*Mam niskie czoło.
Hierarchia
szpitalna: pacjent bez worka jest lekko chory, symulant niemal.
Wszyscy patrzą na niego z lekceważeniem.
Najwięcej jest pacjentów jednoworkowych,
podłączonych przez cewnik.
Awansuję, po jakimś czasie do dwuworkowców,
bo moja nerka ucieszona odblokowaniem, produkuje teraz z nadmiarem, który
trzeba odprowadzić przez dren do worka na prawym boku.
Dwa worki skutecznie utrudniają życie. Trzeba
nieustannie nimi żonglować, by zjeść, umyć się i nie wyrwać rurek. Na dodatek
musimy notować ilości płynów, które się
przyjęło/wypiło, a ile spłynęło do worków.
Nic dziwnego, że facet z trzema workami budzi
podziw i powszechny szacunek.
Można rzec, że jest „pułkownikiem” wśród
pacjentów.
(sprostowanie: pacjent z trzema workami jest
rzeczywiście emerytowanym pułkownikiem)
W
oddziale pooperacyjnym, gdzie leżę, stoi sztuczna nerka, do której przywożą
pacjentów na dializy. Machina popiskuje i mruga światełkami. Mruczy pompa
przepychająca krew przez przezroczyste rurki.
Zmieniają się tylko ludzie, podłączeni do
maszyny.
Jeden
nieprzytomny starzec, co jakiś czas wykrzykiwał głośno GRAŻYNA!, aż
podskakiwaliśmy na łóżkach.
A on wiódł niekończącą się rozmowę ze swoją Grażyną,
spierał się z nią, kłócił.
Opuściłem nogi siadając na łóżku. Było
ciemno, podłoga odległa o kilometry od bosych stóp. Czułem się jak samotna
galaktyka zawieszona w nieskończoności obok innych pochrapujących
wszechświatów.
Pielęgniarka przy biurku z nocną lampką,
czuwa nad wszystkim, jak siła wyższa. Rozdziela lekarstwa, odejmuje ból, zsyła
sen.
Szkoda, że nie może, choć na moment stać się
Grażyną, by przyłożyć chłodną dłoń do rozpalonego czoła faceta od nerki…
Z
moimi dwoma workami trudno jest spożyć posiłek, dlatego jem w pozie rzymskiej,
pochylony nad talerzem, by nie zabrudzić pościeli. Przed obiadem czytałem coś tam
i okulary przesunąłem na czubek głowy.
Nagle, PLUM i okulary lądują w rzadkim
krupniku. Wyławiam je w dwóch kawałkach.
Wypadła obluzowana śrubka mocująca zausznik.
Kłopotliwa sytuacja.
Dobrze, że zupa cienka, to po zjedzeniu kilku
łyżek znalazłem śrubkę.
Z grochówką nie miałbym szans, a tak to, po
dokładnym oblizaniu śrubki i umyciu części okularów , złożyłem wszystko do
kupy.
Sposób
na zabijanie czasu:
Idę wolnym krokiem, ze szklanką w ręku, do
miejsca na korytarzu, gdzie stoi czajnik elektryczny. Włączam go i idę na
spacer . 155 płytek tam i drugie tyle, z powrotem.
Woda prawie się gotuje, więc jeszcze jedno
kółeczko.
Po powrocie zalewam torebkę rumianku wrzątkiem
i znowu w trasę.
Po kolejnym okrążeniu można wziąć już
pierwszy łyczek naparu, przy następnym
dwa, a potem zgodnie z ciągiem – 4, 8, 16, 32, 64, 128, 256, 512 itd. Aż
szklanka będzie pusta, a pysk rumiany.
Nowy
pacjent jest przygotowywany do zabiegu. Siostra każe mu wziąć ze sobą papier
toaletowy i zabiera go w ustronne miejsce. Tam dokonuje na nim egzekucji za
pomocą kilku litrów ciepłej wody.
Pacjent wraca do sali nadspodziewanie szybko.
Duży błąd, że nie wykazał należnej cierpliwości. Usiadł na łóżku i …stało się.
Skoczył na równe nogi i ryknął: LUDZIE
RATUJCIE!
Parsknęliśmy śmiechem, tak głupio to
zabrzmiało, po czym porywając w biegu szlafroki, błyskawicznie opuściliśmy
zapowietrzoną salę.
Rozśmieszyło
to pielęgniarkę:
„Tak to ledwo łażą, a teraz wyskoczyli jak
rącze jelenie”
Współczuliśmy podpiętemu pod sztuczną nerkę
facetowi, bo nie miał szansy uciec przed okropnym smrodem. Musiał przeżyć mocny
wstrząs, bo jego stan się nazajutrz pogorszył, a przeszczepiona nerka została
odrzucona.
Po
tygodniu idę na zabieg wstawiania jakiejś rurki, co ma przyspieszyć gojenie.
Znowu byłem na 4 piętrze operacyjnym, co wyglądało mniej wiecej następująco:
…Wrota świątyni bólu zobaczyłem
Z obawą i drżeniem próg
przekroczyłem.
Ujrzałem istoty w
zielonych ubiorach,
Co krzątały się cicho po
niskich komorach.
Zbliżyłem się, gnąc w
ukłonach bez liku
„Witajcie cne siostry,
witaj cny medyku.”
-Gościu, usadź na fotelu
swój szanowny przedział-
Powiada jedna, co fiolki
szykuje.
-Nogi rozłóż szeroko, a ja
ci wyrychtuję
Portki bez kroku, jakich
świat nie widział-.
Zerkam na drugą, co
szczęka żelazem,
Które przyniosła parujące
mrozem
Poczułem na odległość ich
straszliwy chłód,
A dusza siną trwogą ścięta
jak lód
Została.- Uspokój się
człecze- niewiasta powiada
I groźne instrumenta
szeregiem rozkłada.
- Ja sen na ciebie
spokojny sprowadzę.
I w żyły twe chłodny
eliksir wprowadzę,
Co z krwią zmieszany w
niepamięć wtrąca,
I myśli w głowie
niezgorzej zamąca-.
Wchodzi siwy medyk i wnet
woła wina,
By spokojną mieć rękę.
Operację wszczyna:
Wprowadza w środek mej
nagości
Litościwą driakiew, która
wnet zagości
Mrozem w członkach i
organach ciała,
Rzekłbyś: niżej pasa Zima
zawitała.
Rękę unoszę, lecz ciąży
jak zbroja
Bo ołowiana ona, jakoby
nie moja.
Opada więc, łapiąc kieszeń
siostry w locie,
Jak harpun, co utkwił w
tłustym kaszalocie.
Kieszeń szwy ma liche i
pruje się z trzaskiem,
Co odbija się echa
stutysięcznym wrzaskiem
Od ścian. Ściany białymi
kaflami ozdobne
Które salę do rzeźni czynią je podobne.
Odbijają tłumy dźwięków
wszelkich
Od ust wyszeptanych
półsłówek kalekich,
Co niewysłowione nie dotrą
do ucha.
Bo ucha nie ma, tylko
cisza głucha.
I świat rozpływa się w
mglistej ciemności,
Która za chwilę na dobre
zagości…
……………………………………………………
…A po sekundzie, jak mi
się wydaje,
Budzę się ze snu, w jasnej
przytomności.
Nie ma sali, co dźwięki z
nadmiarem oddaje,
Ni medyka-tetryka, pomocnic mnogości.
Wszystko wkoło zniknęło,
może mara jaka
Przyśniła się na jawie,
omamiła zmysły.
O jasna cholera, o żesz
madafaka!
Nie zgadzam się więcej na
takie pomysły!
Lecz jednak umysł gryzie
robak wątpliwości
Bo czemu w mojej
zaciśniętej pięści,
Wśród włosów puchu
wyszarpniętych z łona
Tkwi skrawek tkaniny, a
ona zielona?
Po
następnym tygodniu idę na zabieg wyciągania jakiejś rurki, co ma przyspieszyć gojenie.
Znowu jestem na 4 piętrze, ale już mi się nie chce niczego opisywać.
HOMO HOSPITALICUS –
OBJAWY:
·
Zaczynasz znać z
nazwiska wszystkich lekarzy, a z imienia pielęgniarki
·
Grafik dyżurów
pielęgniarek nie jest już czarną magią.
·
Otrzaskałeś się z
fachową terminologią lekarską i nazwami lekarstw
·
Jesteś czujny jak
czekista:
- co mi
siostra chce wstrzyknąć?-
-
Antybiotyk –
-
Jaki?-
-
Augmentin –
- Już
trzy razy zgłaszałem, że mam uczulenie na augmentin-
- Ja
tam nie wiem, tak mam w zleceniu-
- Nie
zgadzam się na augmentin-
- To ja
się zapytam-
Po
chwili wraca.
- No
tak, augmentin to dla Kowalskiego. Dla pana mam biotraxon-
·
Zaczynasz grymasić:
„Nie,
nie, te pulardy mi się przejadły. Zjadłbym lekką sałatkę Waldorf z grzankami tostowymi , do tego
kieliszek schłodzonego Chablis”
·
Po dźwięku
turkoczących kół wózka rozwożącego jedzenie, poznajesz menu najbliższego
posiłku.
·
Nie możesz spać w
nocy, robisz nocne wyprawy o 3.00 nad ranem do automatu z napojami na parterze.
Czekolada na gorąco jest po prostu boska
o tej porze.
·
Za oknem widać korony
rosnących drzew. Górne gałęzie i kilka zeschniętych liści tworzą na tle nieba,
czarno-biały rysunek. Zaczynasz widzieć na nim: pięć ukrytych twarzy, gołębia,
papugę, gołą babę, but nr 46 do góry nogami, gołą babę, pomnik Chopina z
Łazienek i gołą babę.
Myślałem,
że operacja usuwania kamieni nerkowych, to prosty zabieg. 5-6 dni w szpitalu i
do domu. Teoretycznie tak.
Jednak
po tygodniu od operacji, nie chciało się coś tam w środku zamknąć.
No
to zabieg wstawiania rurki od nerki, przez moczowód, do pęcherza.
Minął
tydzień, dziura się nie zamknęła, no to może wyciągniemy w/w rurkę.
Po
trzech dniach w końcu można było usunąć z brzucha dren, a wtedy trach!
Temperatura skoczyła do 39 st i kolejny tydzień spędziłem na braniu dożylnie
silnego antybiotyku, żeby zwalczyć stan zapalny.
Po
24 dniach poczułem się na tyle dobrze, że mogłem wyjść do domu.
Strasznie
popsułem szpitalowi statystyki, nie mówiąc o nieuzasadnionej nieobecności w
pracy, w gorącym przedświątecznym okresie.
Nie będę Ci życzyła ponownej wizyty szpitalnej (bo to by było fe), ale, przyznaję, że opowieść bardzo dobrze wpłynęła na mój nastrój - ubawiłam się przed snem. Dobranoc!
OdpowiedzUsuńjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjeeeeeeeeeeeeeeeeeeeejjjjjjjjjjjjjjjjjjuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!!!!
OdpowiedzUsuńNie rozumię pewnych słów: dryjakiew,kaszalocie i madafaka. droga redakcjo, czy któś mógłby odcyfrować te wyrazy.
OdpowiedzUsuńZ wyrazami szacunku. Grazyna z Zaryna