Czerwiec to pora, by wsiąść na
rower i przejechać z kolegami kilkaset kilometrów. Męski wypad, bez zrzędzenia
żon, pracy i zobowiązań rodzinnych. Wiatr swawolnie igrający
w przerzedzonych nieco czuprynach i ból dupy od twardego siodełka. Słońce i
deszcz. Jasność
i ciemność. I najdłuższy dzień w roku. Było już dwa razy, kolej na trzeci raz.
Tym razem inna formuła. Zamiast
tłuc się z miejscowości X do Y przez kilka dni i być przedmiotem niewybrednych
zadań z matematyki dla piątej klasy*, postanowiliśmy założyć bazę
i z niej robić wypady po okolicy. A
okolica niezła – bo to pojezierze drawskie, nieskażona przyroda, cisza i spokój.
Camping InterNos na wyspie na Jeziorze Lubie. Samochodem można przeprawić się
promem, dla pieszych i rowerzystów jest drewniany most na pontonach. A. Bardzo
istotna informacja - do jeziora zjeżdża się z solidnej górki, (żeby gdziekolwiek
się wybrać na rowerze, trzeba z wywieszonym jęzorem wjechać na tę górę i
dopiero zastanowić się, gdzie dalej)
Docieramy na miejsce chyba w najcieplejszy dzień roku. Jest 36 stopni w cieniu, domek typu „przyczepa holenderska” jest na granicy roztopienia się plastiku, z którego jest wykonany. Włączamy klimę i już po godzinie przychodzi burza, która obniża temperaturę do 18 stopni. Po czym tęcza, zachód słońca itp.
PONIEDZIAŁEK 20.06. Od rana pada. Czekamy i o 11 przestaje. Jedziemy
więc (górka na dzień dobry) przez Lubieszewo do Linowna. Nie pada – jedziemy dalej.
Następna miejscowość to Gudowno – nie pada- jedziemy dalej. Most na Drawie i Mielenko Drawskie, w którym jest
ładny kościół PW Matki Bożej Królowej Polski – nie pada. Skręcamy w las, na
drogę rowerową przez poligon. Kiedy jesteśmy w tzw punkcie bez powrotu zaczyna
padać deszcz i towarzyszy nam do końca wycieczki. Miłe leśne ścieżki zmieniają
się w błotniste rozjeżdżone szlaki, które oblepiają rower i plecy, Od Sienicy
do Wierzchowa jedziemy ruchliwą drogą krajową, dlatego z ulgą witam zjazd w lewo,
w las. Trochę pod górkę, ale idzie jak z kamienia. Mam jakiś kryzys, czy co? W końcu
spostrzegam, że przednia opona
to totalny flak. Pompka Piotra ratuje na mniej więcej kilometr, więc jadę
takimi skokami aż do Lubieszewa. Zjadamy w restauracji „Lubie ryby” pyszny
obiad – pstrąg smażony, frytki, surówka, piwo (odkrywamy istnienie piwa
połczyńskiego – polecam) Wychodzimy na zewnątrz w mokrych ubraniach – zimny kompres.
Więc szybko pod górkę, by się rozgrzać, a w domu lufka wódki, by się nie
przeziębić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz