Przeminął
mezozoik, co plagami chłostał
Trias,
potem Jura, już bieleje Kreda.
Deszcz
meteorów dopiero co ustał
I
krzyk pterodaktyla z gęstwiny dobiega.
O,
jakże wdzięczna jesteś przyjaciółko moja,
Gdy
tak się pasiesz wśród paproci mrowia.
Nagonasienna
zawstydzona chyli się sekwoja
Posypując
Cię konfetti złotego igliwia.
Twa
szyja jako wieża z kości mamutowej,
Twe
nogi jako słupy z najprzedniejszej magmy.
Ogonem
ugniatasz złoża warstwy piaskowcowej
Komponując
geologiczne pasaże i gamy.
Przybliż
gadzią główkę, kochanie ty moje
Co
buja wśród koron wyniosłych widłaków.
Diademem
z amonitów uwieńczę ci skronie,
Będziesz
najpiękniejsza z rodu diplodoków.
Ty
płaczesz? U ócz twych widzę błyszczące diamenty.
Orogenezy
hercyńskiej już kładą się cienie...
Pangea
się rozpada, suną kontynenty.
Atlantyk
nas rozdzielił, w jedno oka mgnienie.
Po
niebie bolid sunie w stronę Jukatanu.
Serce
mi ścisnęło niedobre przeczucie
I
wzbiera jak lawa w kraterze wulkanu,
Że
skończona era gadów na tym pięknym świecie.
Błysk
i huk ogromny doleciał z oddali.
Głęboko
westchnąłem, lecz trudno oddychać…
W
płucach i nozdrzach żywy ogień pali.
Nie
ma co wzdychać, nadszedł czas by zdychać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz